Pokój czy pieriedyszka? Część 1

Obrazek posta

(Fot. pexels.com)

 

Nie jest to zatem wojna wyłącznie o terytoria czy o jakąś sporną partykularną sprawę między zwaśnionymi sąsiadami. Wojna ta toczy się o sprawy fundamentalne: o miejsce Rosji w systemie światowym, o przyszłość północnej Eurazji, o wpływ Rosji na Europę i wszelkie ważne dla niej decyzje, a zatem o ład polityczny na Starym Kontynencie i o to, na jakich zasadach i przez kogo będą w przyszłości podejmowane istotne dla niego decyzje: czy tylko przez mocarstwa i w ramach stałej walki w kruchym układzie sił (w tym oczywiście przez główne mocarstwo układu – Rosję), czy jednak bez udziału Rosji, a za to przez państwa europejskie próbujące (nawet jeśli nie zawsze w pełni cnotliwie i szczerze) postępować według ustalonych reguł, które stabilizują relacje między państwami i czynią je cywilizowanymi.

Wojna jest procesem politycznym. W Polsce łatwo o tym zapominamy, bo w ostatnich 300 latach często z hukiem przegrywaliśmy, dlatego dla nas wojna to gra o wszystko, która często kończyła się utratą państwowości i represjami wobec ludności cywilnej. Tymczasem w trakcie wojny toczą się procesy polityczne, na które wojna wpływa jako swoista dyplomacja siłowa. Zatem nie wystarczy nad Wisłą mówić, że teraz trzeba wygrać wojnę na Ukrainie. To za mało. To nic nie wnoszący banał, który nie służy sprawie, czyli temu, jak za pomocą naszego postępowania kształtować zachowania stron wojny, aby skończyła się ona tak, jak MY chcemy i zgodnie z NASZYMI interesami. Musimy określić, co to znaczy, że wojna jest wygrana. A konkretnie, co to oznacza dla Polski, dla nas wygrana nie musi bowiem oznaczać tego samego, co dla Ukrainy albo dla USA. Należy jasno zdefiniować, jaka jest nasza teoria zwycięstwa oraz jakie są te gorsze scenariusze, do których w nigdy nie ustającym procesie politycznym, jakim jest wojna, musimy się ustosunkowywać.

 

Nie ulega wątpliwości, że scenariuszem optymalnym dla nas byłoby pobicie armii rosyjskiej przez samych Ukraińców (bez udziału naszego wojska i bez naszych strat) i pozbawienie Rosjan jakichkolwiek zdolności do prowadzenia wojny ofensywnej na długie lata, a najlepiej na zawsze, oraz oczywiście odzyskanie przez Ukrainę Krymu i Donbasu. Dodatkowo w toku wojny powinno dojść do politycznego rozpadu Federacji Rosyjskiej po szwach etnicznych i narodowościowych, tak by moskiewskie elity nie miały już nigdy podstaw do rojenia imperialnych snów.

 

To plan maksimum. Polska teoria zwycięstwa. Problem polega na tym, że nie wszystkie strony, nawet sojusznicze wobec nas, podzielają pogląd, że wojna ta powinna się tak właśnie zakończyć albo że są one gotowe ponosić jej koszty i wspierać Ukrainę aż do osiągnięcia aż takiego wyniku. Musimy zatem się zastanowić, jakie ustalenia powinny się znaleźć w porozumieniu pokojowym, aby satysfakcjonowało nas ono mimo braku realizacji planu maksimum.

Przy stole rozmów pokojowych musiałyby usiąść Rosja i Ukraina, to oczywiste, ale myślę, że także Rumunia i Polska jako sąsiedzi, bez których poparcia nie ma mowy o dostawach wojennych na Ukrainę. Prawdopodobnie również Białoruś, chociażby ta kontrolowana przez Rosjan, bo od północy stwarza ona zagrożenie dla stołecznego Kijowa oraz linii komunikacyjnych z Polski na Ukrainę. Na pewno do stołu zasiądą Stany Zjednoczone, może Wielka Brytania. Pchałyby się tam Niemcy, a już na pewno wszędobylska Francja, choć nie wiadomo z jakiego tytułu, chyba tylko jako przedstawicie Unii Europejskiej.

Czego chcieliby Ukraińcy, jeśli nie tego samego co my?! A mogą tego nie dostać. Nawet gdyby doszczętnie pobili w polu armię rosyjską, to Rosja ma broń atomową, a zresztą na razie się bije i dalej mobilizuje swe wojska, szykując się najwyraźniej na długą wojnę. Ukrainę czeka zatem długa przeprawa, tymczasem Zachodowi mogą przecież skończyć się siły czy może on stracić wolę pomocy Kijowowi, powiedzmy za rok. Czy zatem Ukraińcy byliby zadowoleni, gdyby dostali na przykład propozycję, że zostaną przyjęci do UE i NATO oraz otrzymają gwarancje bezpieczeństwa, ale w zamian zrezygnują z Krymu i Donbasu, aby w ten sposób udobruchać Rosję?

Czy z kolei Rosjanie by się na to zgodzili, skoro rozpoczęli tę wojnę z powodów systemowych, a nie wyłącznie sąsiedzkich czy terytorialnych? W ten sposób nie uzyskaliby bowiem wpływu na sprawy europejskie ani nie wypchnęli USA z Europy, co było ich oczywistym celem sformułowanym językiem dyplomatycznym w ultimatum Ławrowa. Nawet gdyby zostało im to osłodzone aneksją Białorusi (która to aneksja jest niewykluczona), to nie uzyskaliby wpływu na sprawy europejski. Taki rozejm byłby z pewnością jedynie pieriedyszką, przerwą, potrzebną do reorganizacji  i przygotowania się do kolejnej odsłony konfliktu o nowy ład światowy.

W takim scenariuszu Ukraińcy nie mieliby złudzeń, Rosjanie też nie, nie powinniśmy wtedy mieć ich również my. Zmęczona po utracie Krymu i Donbasu Ukraina mogłaby w nowej fazie gorącego konfliktu sama już nie podołać, a wówczas my bylibyśmy numerem dwa dla Rosjan w strefie zgniotu. Bo przecież nie byłyby to państwa bałtyckie, które nie mają stosownej gravitas, by postawić się Rosji samodzielnie.

 

Ukraińcy oczekiwaliby, że Polska będzie gwarantem ewentualnego rozejmu, nawet skażonego grzechem pieriedyszki, a nasz udział w przyszłym konflikcie byłby niemal pewny. Nawet Amerykanie musieliby się upewnić, że tak będzie, by móc postawić tamę Rosji, tymczasem Ukraina byłaby już zbyt osłabiona. Amerykanie działaliby spoza linii horyzontu, czyli tak, jak lubią najbardziej. Sami wojsk lądowych na wojnę w Międzymorzu by nie wysłali. Polska byłaby tu w oczywisty sposób zderzakiem.

 

Dlatego na miejscu Kijowa nie podpisałbym rozejmu kończącego wojnę bez gwarancji bezpieczeństwa ze strony Polski lub bez zawarcia wojskowego sojuszu z Polską, a do tego bez formalnej perspektywy przystąpienia do świata Zachodu. Takie postawienie sprawy wyklucza jednak trwały pokój z Rosją, chyba że ta zostanie totalnie pobita i rozpadnie się w procesie smuty.

Bardzo to wszystko skomplikowane i wyraźnie potwierdza, że rozpoczęła się skalowalna wojna światowa. Stawką jest wszystko, co najważniejsze: to, jak będzie urządzony świat po okresie chaosu, i to, kto będzie o jego kształcie decydował. Państwa już się pogodziły, że siła wojskowa i każda inna jest argumentem na drodze do sukcesu i trzeba umieć się nią posługiwać. Przede wszystkim powinna się tego nauczyć Polska i jej elity.

 

Autor

Jacek Bartosiak

Założyciel i właściciel Strategy&Future, autor książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, wydanej w 2016 roku, traktującej o nadchodzącej rywalizacji wielkich mocarstw w Eurazji i o potencjalnej wojnie na zachodnim Pacyfiku, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju”, wydanej w 2018 roku, i „Przeszłość jest prologiem" z roku 2019.

 

Jacek Bartosiak Polska Polska&Europa Rosja S&F Hero Świat Ukraina

Zobacz również

Między mapą kłamstw a prawdą terytorium. O „Wynalezieniu Europy Wschodniej” Larry’ego Wolf...
Skandynawski łącznik
Albert Świdziński czyta „O broni jądrowej i gwarancjach bezpieczeństwa dla Polski″ (Audio)...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...