„Biesy” Fiodora Dostojewskiego – o ideologicznym opętaniu

Obrazek posta

(Fot. ze zbiorów autora)

 

Nieczajew − którego nihilistycznym radykalizmem zachwycał się wcześniej jeden z ojców myśli anarchistycznej, Michaił Bakunin − dokonał tym samym aktu, do którego wzywał innych od lat: odrzucił tradycyjną moralność, uznał, iż istnieje ponad pojęciami dobra i zła, i zamordował swego kolegę z zimną krwią. Nie w afekcie, nie pod wpływem emocji − a w imię radykalnej ideologii, którą kilka miesięcy wcześniej spisał w „Katechizmie rewolucjonisty”, manifeście wzywającym wprost do bezwzględnej, masowej przemocy.

Postawa Nieczajewa nie była całkiem odosobniona pośród ówczesnych rosyjskich radykałów, święcie wierzących, że jedynie dezintegracja otaczającego ich świata doprowadzić może do upragnionego triumfu rewolucji. Swym bestialskim aktem Nieczajew przyczynił się jednak do czegoś więcej niż tylko przypieczętowania swojego losu (ostatecznie zmarł w więzieniu, na długo przed zwycięstwem bolszewików): dostarczył bezpośredniego impulsu Fiodorowi Dostojewskiemu do stworzenia jednego z największych dzieł literatury rosyjskiej i światowej.

 

Za granicą Szatow zmienił radykalnie swe dawne poglądy socjalistyczne i wpadł w ich krańcową przeciwność. Była to jedna z tych istot typowo rosyjskich, które zwykle znienacka olśniewa jakaś wielka idea i wnet przytłacza je sobą, czasem nawet bezpowrotnie. Ci ludzie nie mogą nigdy poradzić sobie z ideą, a wierzą namiętnie; całe ich życie podobne jest do ostatnich drgawek pod tłoczącym ich bezlitośnie kamieniem, który już na wpół ich zdusił.

 

„Biesy” zrodziły się jako dzieło jednoznacznie polityczne, pamflet skierowany przeciwko rosnącym w popularność ruchom nihilistycznym, odrzucającym nie tylko carską władzę, lecz także całą strukturę społeczną, religię, duchowość, moralność, tradycyjną estetykę i każdą z wypracowywanych przez tysiące lat ludzkich instytucji. W toku prac zamysł ten ewoluował w powieść bardziej uniwersalną: w fenomenalnie trafny i aktualny portret opętania przez ideologię.

Rewolucjonista, według „Katechizmu” Nieczajewa, to człowiek z góry stracony, którego jedynym celem jest „pełne, powszechne i bezlitosne zniszczenie”. Takimi też są rewolucjoniści u Dostojewskiego − straceni już na starcie, kroczący między namiętnym szaleństwem, a wyrachowaną, zaplanowaną destrukcją. „Biesy” są historią ich dzieła: rewolucji. Rewolucji mentalnej, ale i fizycznej, naznaczonej ogniem, krwią, trupami. Rewolucji pomniejszej, bo ta wielka dopiero przecież nadejdzie.

 

Podniósł pięść groźnie a zapamiętale, machnął nią nad głową i wreszcie opuścił gwałtownie, jak gdyby miażdżył przeciwnika. Dokoła rozbrzmiewały dzikie okrzyki, rozległy się ogłuszające oklaski. Klaskała już prawie połowa sali; ulegli nawet najniewinniejsi: wszak oto publicznie bezczeszczono Rosję − czyż można było nie wyć z zachwytu?

 

Oto na rosyjskiej prowincji zawitały dziwne czasy. W Skworesznikach czuć w powietrzu zmianę, coraz trudniej o ciszę. Pośród carskich niesprawiedliwości gęstnieje atmosfera buntu, a rozochoceni nią radykałowie (będący bezpośrednim przełożeniem grupki Nieczajewa na realia powieści) zawiązują spisek, który zakończy się śmiercią ich niedawnego towarzysza, a którego nadrzędnym celem jest wysadzenie lokalnego porządku i konsekwentne rozniesienie zawieruchy na całą Rosję.

Chaos narasta stopniowo. Obserwujemy jak zmieniają się stosunki społeczne, jak w obliczu dogasania starych porządków w życie bohaterów wkrada się absurd, obojętność, potem przemoc. Ludzie szybko przysposabiają rewolucyjną mentalność − odarci z tego, co trzymało ich w moralnym pionie, okazują się wyjątkowo plastyczni. Obrywa się tu postępowej inteligencji rosyjskiej, która − według autora − zbyt łapczywie ściągała do kraju zachodnie trendy i filozofię; zbyt chętnie odcinała się od tego, co odziedziczyła po poprzednich pokoleniach; zbyt lekko porzucała religijne rygory. Starzy liberałowie, stwierdza Dostojewski, wychowali swoich synów na ekstremistów, którzy teraz podpalą ich świat.

 

O ile zrozumiałem, trudno zaś było nie zrozumieć, pan sam od początku (…) zarysował nam obraz Rosji pokrytej nieskończoną siecią kółek. Z drugiej strony, każde z istniejących kółek, pozyskując nowych wyznawców i rosnąc w nieskończoność bocznymi rozgałęzieniami, ma na celu, w drodze systematycznej demaskującej propagandy, obalać autorytet władz miejscowych, budzić zamęt na wsi, zaszczepiać cynizm i nieład, brak wiary w cokolwiek bądź, pragnienie czegoś lepszego − i wreszcie, działając za pomocą pożarów, jako środka najbardziej ludowego, doprowadzić kraj w pewnym momencie nawet do rozpaczy, gdy zajdzie tego potrzeba.

 

Pozycja „Biesów” w rosyjskiej kulturze przez wiele lat powiązana była z bieżącą polityką. Za caratu wycięto z nich rozdział, w którym jeden z głównych bohaterów, Nikołaj Stawrogin, bogaty ziemianin, spowiada się z grzechów jednoznacznie określających go jako największego degenerata na kartach powieści. Po rewolucji październikowej powieść uznawano za reakcyjną, usunięto ją więc z obiegu, aż do 1923 roku, gdy badacz literatury Leonid Pietrowicz Grossman powiązał postać Stawrogina ze wspomnianym już Michaiłem Bakuninem (najpewniej zgodnie z intencjami Dostojewskiego), co pozwoliło przemianować ją z powieści antyrewolucyjnej na zaledwie „anty anarchistyczną” − w czasie, w którym marksiści jednoznacznie odcięli się już od „anarchistycznych naleciałości”. Niestety, niedługo potem utwór musiał zniknąć raz jeszcze − totalitarne zapędy fikcyjnego Szygalowa okazały się zbyt bliskie stalinowskiej polityce.

Gdy po 1991 roku rosyjska polityka kulturowa dostrzegła w Dostojewskim sojusznika (był on wszak panslawistą i prawosławnym tradycjonalistą), jego dzieła od dawna już zasymilowane były przez zachodni kanon − na przekór twierdzeniom samego autora, który uważał, że Europejczycy „nigdy nie pojmą rosyjskiej istoty”, ani jej kulturowego wyrazu. Tymczasem, ostatnim dziełem, które Albert Camus wydał przed śmiercią w 1960 roku była teatralna adaptacja „Biesów” (pod tytułem „Les Possédés”), które uważał za jedną z najważniejszych lektur swojego życia. Sztukę przyjęto z entuzjazmem.

 

Gdy tak wykrzykiwał bez sensu i bez związku, tumult na sali się wzmagał. Liczni słuchacze pozrywali się z krzeseł, fala ludzka ruszyła naprzód ku estradzie. Wszystko to odbyło się znacznie prędzej, niż opisuję, toteż nie mogło być mowy o opanowaniu sali. Może zresztą i nie chciano jej opanować.

 

Dziś część badaczy postrzega „Biesy” głównie przez pryzmat utworu antyutopijnego i antykomunistycznego, stawiając go na równi z „Archipelagiem” Sołżenicyna; inni skupiają się na zawartej w nim przestrodze przed konsekwencjami upowszechniania się nihilizmu i radykalizacją jednostek, niezależnie od ideologii. Druga interpretacja cieszyła się szczególnym zainteresowaniem podczas kulturowych przetasowań dokonujących się po atakach 11 września, choć pojawia się ona także w kontekście innych eksplozji masowej przemocy. Nie powinno to być może dziwić − wiele współczesnych organizacji terrorystycznych odnosi się wprost do „Katechizmu rewolucjonisty” Nieczajewa, zapewniając również i jemu wciąż trwający, upiorny żywot.

 

Cała ta noc, wraz ze wszystkimi bezsensownymi wydarzeniami i strasznym „epilogiem” następnego ranka, majaczy dotychczas w moim mózgu jak upiorny sen. Stanowi ona, dla mnie przynajmniej, najsmutniejszą, najbardziej przykrą część mojej kroniki. Spóźniłem się trochę na bal, a trafiłem już na jego koniec  tak szybko sądzone mu było się skończyć.

 

„Biesy” to lektura, którą warto umieścić na swojej półce − i w pamięci. Nie dajmy zwieść się Catowi-Mackiewiczowi, który − jak na genetycznego kontrarianina przystało − stwierdził, iż „czytanie powieści Biesy bez znajomości politycznych i społecznych stosunków Rosji z czasów Aleksandra II jest zajęciem dość jałowym”. Zabójstwo Iwanowa stało się dla Dostojewskiego wymówką, by poddać psychoanalizie nie tylko ówczesne społeczeństwo rosyjskie, ale i nieustanne pragnienie nowoczesnego człowieka, by potrzebę sensu − dziurę w piersi wydrążoną przez postępującą duchową erozję − wypełniać przesłaniającymi świat konstruktami ideologicznymi.

Przesłanie „Biesów” pozostaje dziś równie ważne, co 150 lat temu.

 

Autor

Olga Kowalska

Filolog literaturoznawca. Ukończyła filologię polską I stopnia oraz filologię romańską II stopnia na Uniwersytecie Gdańskim. Twórczyni bloga literackiego i towarzyszącego mu kanału YouTube http://WielkiBuk.com, który prowadzi od 2012 roku. Recenzentka i promotorka literatury. Prowadzi spotkania autorskie, wywiady z pisarzami oraz warsztaty związane z promowaniem marki osobistej w sieci. Na co dzień pracuje w małej firmie zajmującej się usługami multimedialnymi.

 

Olga Kowalska Recenzje

Zobacz również

Jacek Bartosiak – premiera książki „Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce” – Warszawa, ...
Wojna w roku 2076 (fragment zakończenia książki „Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce”...
O co chodzi ze zjawiskiem senility, czyli dalsza opowieść o Armii Nowego Wzoru. Część 1 (f...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...