Polscy decydenci, którzy kierują państwem i wojskiem w sytuacjach kryzysowych, niezmiennie trzymają się zasady "nie prowokujmy, by uniknąć eskalacji". Każda nasza reakcja na działania ze strony Rosji i jej wasali z Białorusi podlega tej koncepcji. Staramy się nie dać wciągnąć do wojny i zachować umiar. Na poziomie politycznym składamy głośne deklaracje. Ale w praktyce, aby zrobić krok naprzód, zmierzyć się z przeciwnikiem na własnych warunkach, podjąć inicjatywę – to już nie dla nas. To "wielcy tego świata" mają grać w te gry i budować politykę.
Wobec tego coraz częściej zadaję sobie pytanie, po co wydajemy tak duże środki na siły zbrojne, których architektura raczej przewiduje ofensywne podejście. Kupujemy ogromną flotę nowoczesnych czołgów, pozyskujemy zdolności do głębokich uderzeń na przeciwnika. Ale jeśli nasi decydenci nie mają zamiaru podejmować odważnych i ryzykownych kroków, to po co wydawać tyle środków na narzędzia, których skuteczne użycie wymaga takich decyzji?
Wydaje się, że ktoś źle wytłumaczył polskim decydentom sens pojęcia odstraszania potencjalnego przeciwnika. Sama armia Rosjan nie odstraszy. Tysiąc czołgów w magazynach tej armii nie zrobi na Rosjanach wrażenia. Przykład? Przed inwazją w 2022 roku ukraińska armia liczyła około 250 tysięcy doświadczonych zawodowych żołnierzy, z rezerwą około 400 tysięcy ludzi, którzy przeszli przez wojnę w Donbasie. Ta armia dysponowała flotą około 1000 czołgów. A mimo to Rosjanie uznali, że ukraińska armia jest bezwartościowa i zdecydowali się wkroczyć na Ukrainę w kolumnach, jakby maszerowali na paradzie na Placu Czerwonym.
Wielu twierdzi, że Rosjanie liczyli na to, że prorosyjska ludność powita ich z kwiatami, i dlatego zdecydowali się na taką kalkulację. To myślenie jest błędne. Argument, że "Ukraina ma rosyjskojęzycznych na wschodzie, a my nie, więc destabilizacja nam nie grozi", jest fałszywy. Rosjanie przed inwazją przede wszystkim oceniali decyzje podejmowane w Kijowie i siłę polityczną tego państwa. Prezydent Zełenski przez dwa lata próbował pokojowo porozumieć się z Putinem i unikać eskalacji. Zrywał operacje własnego wywiadu, przekazując tajne informacje przeciwnikowi, aby tylko nie eskalować. Wprowadzał jednostronne zawieszenie broni na Donbasie. Swoją polityką naraził się patriotycznie nastawionej części społeczeństwa, a pokoju nie osiągnął, bo Rosjanie oczekiwali kapitulacji, co z kolei zraziło prorosyjską część. Rosjanie uznali, że to słabe przywództwo bez oparcia we własnym narodzie, we własnych służbach, we własnej armii. Uznali, że ukraińskie władze nie są zdolne do podejmowania odważnych decyzji. I TO NA TYM OPIERAŁA SIĘ ROSYJSKA KALKULACJA. Uznały, że nagły atak sparaliżuje i zastraszy ukraińskich przywódców, a armia wraz ze swoimi 1000 czołgami zasili rosyjskie magazyny.
Tak myślą Rosjanie. Filozofia "nie prowokowania ich" oraz zarządzanie tą słynną drabiną eskalacyjną, w którą bawi się Zachód, to droga do eskalacji. To jest zapraszanie Rosjan do zwiększenia presji i agresywnych zachowań. TO JEST DROGA DO WOJNY. Rosjanie podejmują działania nie dlatego, że ktoś zestrzelił ich rakietę czy ostrzelał ich posterunek. Nie. Oni z zimną krwią oceniają stosunek sił i zasobów. Oceniają moralną siłę przeciwnika. Oceniają polityczną siłę wrogich elit i państw. Jeśli widzą, że mają przewagę, że są silni, a przeciwnik jest słaby, to działają. A jeśli widzą, że to im się nie opłaca, bo dostaną po zębach, nic nie osiągając, to nie działają. Dlatego tak ważne jest, aby pokazać im, że mamy odpowiednie środki i twardą wolę ich użycia bez wahania. Mamy sprawny mechanizm podejmowania decyzji. To jest odstraszanie, a nie kupowanie najlepszego i najdroższego sprzętu, chwaląc się później "najsilniejszą armią w Europie".
Kiedy Rosjanie już zdecydują się działać, dopiero wtedy szukają usprawiedliwienia dla swoich działań. Jeśli ofiara nic nie zrobiła, co można by użyć jako powód, oni sami go stworzą. Możesz zupełnie nic nie robić i nikogo nie prowokować, a Rosjanie i tak znajdą powód, by zaatakować – nawet jeśli sami będą musieli sfabrykować dowody.
Trwa ładowanie...