– Jedz. – Masean podał mu paczuszkę.
Syn przyjął ją z ociąganiem. Zerkając na ojca, rozpakował podarek. I omal nie zachłysnął się na widok zawartości. W środku znalazł kruchy kawałek ciasta z kwaskowatą mieszanką owoców. Takie, jakie uwielbiał w rodzinnym domu. Choć miał ochotę zabrać się do jedzenia, powstrzymał się i z podejrzliwością spojrzał na ojca.
– Twoja matka zgodziła się pomóc mi przygotować ciasto. Jednak zajęło nam to nieco więcej czasu niż myśleliśmy. – Spojrzał przepraszająco na syna. – Miałem nadzieję, że stanie się dobrym początkiem rozmowy.
Dasean pokiwał głową i ostrożnie ugryzł kawałek deseru. Odkąd nie wpadał do rodzinnej chaty, nie miał okazji próbować podobnych smakołyków. Fissean nie zamierzał przynosić mu ani okruszka i nalegał, by brat sam przybył do domu, by zajadać się ulubionymi smakołykami. Reszta rodzeństwa miała podobne zdanie.
– Pyszne – stwierdził, gdy cała porcja zniknęła. Nie pozostał ani okruszek.
– Kassena się ucieszy. – Zawahał się. – Ucieszyłaby się też, gdybyś częściej bywał u nas. Zwłaszcza że niedługo nie będzie to już możliwe.
Syn nie odpowiedział. Palcami przesuwał po tkaninie. Pamiętał, jak jeszcze niedawno wpadał do kuchni, gdy ciasto dopiero się piekło. Gdy niecierpliwie patrzył, jak stygło. I gdy zawsze ukrawał sobie pierwszy kawałek, który niedbale pakował w podobny materiał, by zabrać go ze sobą w las i tam w spokoju się rozsmakowywać. Miał wrażenie, jakby minęły całe wieki do tych wydarzeń. A przecież jako dorosły elf postępował tak samo, jak dawniej jako dzieciak.
– Może się zjawię – mruknął.
– Synu – zaczął Masean, ale zaraz zamilkł na dłuższą chwilę. – Już zbyt długo odwlekaliśmy tę rozmowę. I chciałbym, by żaden z nas nie odszedł, póki nie dojdziemy wreszcie do porozumienia. Jesteś w stanie tyle mi obiecać?
Trwa ładowanie...