Bóg jak rozpięty samolot

Obrazek posta

Bóg jak rozpięty samolot

 

ydkuyflokeyOKEY


Gościem „Ósemki Holdena” jest Jaonna Brtoń. Bardzo się cieszę, bo „Katar duszy" prezentowałem zaledwie zez tygodniem:.

Autorka czterech książek, Nie ukrywam, przeczytam zaledwie dwie. Debiut, no i teraz „”Katar duszy”.
Co napisałem? Między innymi to: Kto dziś pisze o Bogu, o zawierzeniu, o modlitwie, o rozmowie z Najwyższym?
Wielu uzna taką prozę za obciach, bo dlaczego tak wprost mieszać Boga w narrację?
Pieprzenie się ze starszymi facetami – to jest to, ale BÓG, co z nim, dlaczego i po co?
Samobójczych myśli gromada i próby zniknięcia – to się raczej sprzeda, ale poszukiwanie Boga? Po co i dlaczego? I jeszcze pisanie o nawróceniu, gdy niemal wszyscy znajomi z Facebooka chwalą się apostazją.
Mainstream będzie (jest?) wstrząśnięty i oburzony. A ja mówię, że jest to dobrze skrojona powieść, przemyślana i napisana na wkurwie... I to mi się podoba, bo czuję, że ktoś szczerze ze mną „rozmawia” i publikuje książkę prawdziwą.
Lubię jeszcze jeden ustęp: „Dać czas czasowi” - słowa Edwarda Stachury obchodzą główną bohaterkę. Mnie również. Długo nie pamiętałem tego cytatu i gdy byłem fatalnej kondycji psychicznej, po rozpadzie mojego małżeństwa, przyjaciółka Alina powiedziała mi, bym w tym słowa uwierzył, bym zawierzył Sile Wyższej; wtedy moja rozpacz będzie „stopniowo malała”.
Tak jest. Długo to trwało, ale po siedmiu latach, inaczej patrzę na wiele spraw, codziennie zawierzając siebie i moje dzieci Bogu – kimkolwiek on czy na jest! A czas jest (z czasem) dla mnie łaskawszy.

Piszę, czytam, wydaję – tłumaczę – redaguję... bo:

Jest kilka powodów. Główny to taki, że jestem dość refleksyjna i uważna w przyglądaniu się rzeczywistości, ludziom i samej sobie, więc kumuluje się we mnie sporo ciekawych (mam nadzieję!) rzeczy do powiedzenia, a rzadko o nich mówię. W sensie: nie wypowiadam ich na głos, a jeśli już to tylko w gronie najbliższych i to w dość chaotycznej formie. W sposób klarowny i osobiście mnie satysfakcjonujący potrafię formułować myśli jedynie pisząc, więc to właśnie postanowiłam czynić i od dekady (jak to brzmi! haha) czynię. Po drugie pisanie (i literatura w ogóle) jest jedną z niewielu rzeczy, które mają dla mnie głębszy sens, a ja go bardzo w życiu potrzebuję i poszukuję (czasami go tracę, przyznam, strzelam „śmiertelnego” focha i na pisanie i na czytanie, ale w końcu zawsze niczym marnotrawna córka i do jednego i do drugiego powracam). Po trzecie: o tym, że chcę pisać , pomyślałam po raz pierwszy, kiedy skończyłam czytać „Dziewczynkę z zapałkami” i byłam zdruzgotana zakończeniem. Miałam wtedy pięć, sześć lat, ale na dobre wzięłam się do pisania dopiero ćwierć wieku później. To wtedy powstał mój debiut. Po czwarte wreszcie: tak się przyzwyczaiłam do tego, że od kilku lat, jeśli nie piszę, to myślę o pisaniu albo żeby zacząć pisać, że już chyba nie potrafię inaczej.

 

Najlepsze polskiej wydawnictwa? 


. Nie tylko za to, że wydają mnie od debiutu, ale także za podejście do literatury w ogóle. Mają misję i swoje ideały, nie naginają się, nie starają za wszelką cenę przypodobać komukolwiek tylko rzetelnie, konsekwentnie i z pasją robią swoje. Po Jance długo długo nic 😉 A potem? Mam chyba słabość jednak do mniejszych oficyn. Część z nich wydaje autorów polskich, część z nich specjalizuje się np. w prozie z konkretnych krajów lub przekładami, autorów docenionych za granicą, a u na jeszcze nieznanych. To w nich często wydaje się rzeczy ciekawe i nieoczywiste.

Nazwisko tłumacza ma dla mnie znaczenie?!

Dopiero od niedawna, co przyznaję ze wstydem. Strony redakcyjne czytam od momentu, gdy sama zaczęłam wydawać swoje książki, bo to wtedy zyskałam świadomość, że są na nich wymienione osoby, które włożyły w jej powstanie wiele pracy (na czele z redakcją). Bardzo mi się podoba zwyczaj umieszczania nazwisk autorów przekładu na okładkach. W pełni na to zasługują, bo to, co robią to – z mojego punktu widzenia – praca tytaniczna. Taka, która – powiem to kolokwialnie — nie mieści mi się w głowie. A wiem, bo próbowałam w życiu przetłumaczyć dłuższy tekst z francuskiego (opowiadanie), odpadłam po dwóch stronach i stwierdziłam, że nigdy więcej. Kiedy byłam (dużo) młodsza, kojarzyłam co najwyżej Barańczaka, bo miałam krótki okres fascynacji Szekspirem. No i jeden z moich ulubionych licealnych wierszy „ Albatros” (Charles Baudlaire), który ma chyba z pięć przekładów na polski i miałam ambicję, żeby znać je wszystkie, może nie na pamięć w całości, ale żeby umieć je już po pierwszym wersie rozróżniać. Teraz kojarzę już niektóre świeże nazwiska, wiem mniej więcej, kto tłumaczy z jakiego języka i w jakim wydawnictwie, w czym się specjalizuje i jest dobry itd.

Papier czy e-book


Po szaleńczym wręcz zachłyśnięciu się możliwościami, jakie daje czytnik (mam już na nim sporą kolekcję) i chęcią przyznania osobistego Nobla temu, kto go wymyślił i zaprojektował, powróciłam do papieru. I to nic takiego pachnącego nowością, tylko w ten specyficzny sposób, w jaki wonieją (hihi) książki wydawane w latach 70. i 80. na ciemnożółtym papierze „druk matowy klasy III, 65g”. Niektórzy twierdzą, że zalatuję im stęchlizną i po prostu śmierdzą, ale ja lubię się nimi od czasu do czasu sztachnąć. Taki tam fetysz, na szczęście z gatunku tych niegroźnych i nieszkodliwych : D Co do nowości: czasami książki są tak pięknie wydane, że po prostu chce się je mieć, dotykać, podziwiać, położyć na półkę w widocznym miejscu itd. A! I staram się też oczywiście kupować w papierze książki przyjaciół i znajomych po piórze (pozdrawiam was wszystkich!).

Polacy nadal czytają niewiele, bo...?

Bo czytanie to dla wielu z nich luksus w tym sensie, że trzeba mieć i czas i siły witalne, żeby do niego w ogóle zasiąść. To rozrywka, która wymaga jednak jakiegoś intelektualnego wysiłku, dość czasochłonna na dodatek. Łatwiej i prościej włączyć serial czy grę niż przeczytać nawet niewymagający kryminał. To daje szybciej pełen reset zapracowanym albo przygniecionym jakimiś codziennymi problemami ludziom. Najwięcej czytają oczywiście ci, którzy mają wyrobiony taki nawyk od wczesnego dzieciństwa. Dla nich kontakt z książką to coś naturalnego i czuliby się dziwnie i nieswojo nie czytając nic przez dłuższy czas. Ja tak mam, choć miewam okresy, gdy przestaję czytać i nadrabiam w tym czasie braki w kinematografii. Bardzo mało czytam też, gdy jestem w okresie intensywnego pisania. Jeśli już to klasyka, w przypadku nowości boję się, że nieświadomie zacznę mówić cudzym głosem albo się niepotrzebnie do kogoś porównywać, bo i po co?

Nowości czy klasyka?

W ostatnim czasie zdecydowany powrót do klasyki. Jakkolwiek to zabrzmi: bywam śmiertelne zmęczona nowościami. Wydaje się dużo za dużo po prostu (choć sama się ostatnio do tego naddatku przyłożyłam „Katarem duszy”, a wcześniej jeszcze trzema tytułami). Teraz idę takim tropem, że wybieram te mniej znane książki wielkich pisarzy i nierzadko przekonuję się, że uważam je za lepsze niż te najbardziej znane i docenione. Tak miałam ostatnio z Grahamem Greenem na przykład. Aktualnie XX wiek, ale myślę, żeby pójść wstecz. Na przykład przeczytać całego Balzaka, do którego jakoś mam słabość.

Moi władcy duszy?


Mam tak krnąbrną i niepokorną duszę, że naprawdę ciężko mną zawładnąć :D, Ale gdybym miała wymienić to tylko jedno nazwisko: Tuwim. Szaleńczo go ubóstwiam, począwszy od najdoskonalszych moim zdaniem wierszy dla dzieci, jakie kiedykolwiek powstały języku polskim. Bardziej świadomie pokochałam go w czasach liceum. Teraz najbardziej zaczytuję się w jego wczesnych wierszach. Nie cierpię słów Mistrz czy Geniusz w kontekście pisania, ale w jego wypadku zrobiłabym ustępstwo. No dobra, przyznam to głośno: Tuwim wciąż zawiaduje moją duszą! Zaraz zresztą pójdę przeczytać któryś jego wiersz na chybił trafił.

Poezja czy kryminał?
Tu mnie masz! Bo ani to, ani to tak po prawdzie, choć już prędzej poezja. Nie znam się za bardzo na tej współczesnej, nie będę udawać znawcy. Lubię i poważam, to co pisze na przykład Marcin Świetlicki. Jarniewicza wiersze z „Mondo cane” też cenię . Takie pisanie do mnie trafia, ale tej bardziej elitarnej najnowszej poezji chyba nie rozumiem (?). Może tego po prostu trzeba się nauczyć, wyrobić w sobie jakieś kompetencje literaturoznawcze? Ale ja mam przecież tak mało czasu :D Z drugiej strony mnie albo coś chwyta od razu, albo nie. Dlaczego mam się uczyć czymś zachwycać? Mam więc stare dobre fascynacje szkolne w materii poezji. Poza Tuwimem z polskich: Gałczyński, Grochowiak, Stachura, Tetmajer, Leśmian, Broniewski, Ginczanka, Szymborska. Z zagranicznych Dickinson, Baudlaire, Rimbaud…no niewiele tego.
A z kryminałami to już w ogóle posucha. Przeczytałam jeden Christie i jeden Kinga. Obydwa świetnie napisane, no ale… jakby starczy mi. Nie jestem ciekawa innych, wiem że dobre, wiem, że sprawnie „uszyte”, ale po prostu jakoś nie mam ochoty na więcej. A co do innych polskich autorów kryminałów, to może spuśćmy zasłonę milczenia. I nie, to nie to, że nie poważam, ja ich po prostu nie czytałam. Literalnie nikogo. Przepraszam 😊
A! Przypomniał mi się Czubaj i jego „Około północy”. Podobał mi się, ale nie tyle za kryminalną intrygę, ile fajny Tyrmandowski wajb :D

Joanna Bartoń
Rocznik 1984. Dzieciństwo spędziła w Lubinie, a niemal całe dorosłe życie we
Wrocławiu; tu studiowała filologię romańską ( rzuciła) i psychologię ( ukończyła).
Zdążyła przetestować kilka ról zawodowych, ale od zawsze chciała pisać. Nakładem
wydawnictwa JanKa ukazały się jej trzy powieści: „Do niewidzenia, do niejutra”
(2015),„Drzazgi” (2018) i „Niskorosła” (2021), „Kator duszy” (2024).
(https://lubimyczytac.pl/autor/111120/joanna-barton)

Wydawnictwo JanKa Joanna Baftość Jarek Holden-Gojtowski ankita Ludzie Literatury PROZA KWESTIONARIUSZ

Zobacz również

Klasyka bezpieczeństwa
Wszystko uległo zmianie
Twoja martwa opieka odbija się w szybie

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...