Po 13 godzinach morderczej jazdy dojechaliśmy do Opola.
Mamcia szczęśliwa, że wreszcie zrealizuje swoje marzenia o posiedzeniu i prysznicu.
Otworzyła drzwi domostwa. Zaduch uderzył ją od wejścia, bo zamknięty ganeczek nagrzał się niemiłosiernie. Komitet powitalny czekał...
Mamcia swoją twarzą zerwała pajęcze sieci specjalnie dla niej przygotowane na okoliczność gości. Mali "spadochroniarze" wyjątkowo lubią to miejsce, może dlatego właśnie, że jest tam tak ciepło?
Nikt nie chciałby usłyszeć tego co ja musiałem, po wejściu Mamci przez te cholerne sieci, których widać oczywiście nie było.
Wytrzymałem owe "błogosławieństwa" i wparowałem do kuchni, bo pić mi się chciało.
Mamcia szła za mną z wyciągniętą nad głową, złożoną parasolką i wymachiwała nią jak szermierz.
Niewidzialne, cieniutkie pułapki już nie oplotły Mamcinej twarzy - zostały na parasolce.
Po wejściu do kuchni zaniepokoił nas szum. Dziwny szum, przypominający syk.
Trzeba było zrobić obchód domu, ale Mamcia postanowiła czynność tą wykonać, po zaliczeniu kibelka. Jeszcze do niego dobrze nie weszła a już rozpoczęła drugą turę owych "błogosławieństw" które słyszałem po przekroczeniu progu domu.
Matka wrzeszczała i ryczała ze złości i rozpaczy.
W łazience, nad kibelkiem unosił się strumień wody jak z fontanny, tryskając wesoło na ścianę i sufit, jednocześnie zalewając przybytek ulgi, o którym przez kilka godzin Mamcia tak mocno marzyła.
Mokro było w całej łazience. Mały wężyk doprowadzający wodę do spłuczki, pękł w niewiadomy sposób.