W zimną, wigilijną, bożonarodzeniową noc, ja - mały rudy kundelek w typie jamnika, leżałem na swoim posłanku. Zwinięty w kłębek, drżałem z zimna. Cichutko skomlałem przerywając głuchą ciszę.W sąsiednim boksie siedział mój druh Sten. Wpatrując się w ciemność, pytaniem przerwał moją rozpacz. - Marusiu, dlaczego płaczesz? - - Zimno mi jest, Sten i bardzo smutno. Przypomniałem sobie mój dom, który kiedyś miałem. Chcesz posłuchać? - Opowiadaj przyjacielu - odparł - W moim domku miałem posłanko i miseczki, zawsze pełne. Było ciepło. Moi ludzie nie byli źli, choć nie zawsze dobrze mnie traktowali. Często szarpali za uszy, czasem dostałem lanie, krzyczeli na mnie. Bywało, że się ich balem. Gdy ktoś podnosił głos, chowałem się by nie oberwać. Ale miałem dom i kochałem swoich ludzi takich, jacy byli ... - chlipałem z żalu, opowiadając przyjacielowi o moich smutkach. - Sten, pamiętasz swój domek? - Zapytałem mego towarzysza niedoli. -Tak, pamiętam. Na początku byłem kochany. "Puchata, biała kuleczka" - tak o mnie mówili. Podobałem się wszystkim. Moi ludzie nawet, się mną chwalili. Każdy chciał się ze mną bawić, głaskać. Dostawałem smakołyki i spałem w domu. Ale urosłem. Wtedy wygonili mnie na dwór, że niby za duży byłem. Od tej pory musiałem pilnować podwórka i domu moich ludzi. Traktowali mnie, nie tak jak dawniej. Często byłem głodny i spragniony. Nikt już się mną nie przejmował." Ot - przecież to tylko pies" - mówili. A gdy straciłem wzrok, nie byłem potrzebny. Uważali, że jestem ciężarem i darmozjadem. Wzięli sobie nowego psa, a mnie wyrzucili z domu. Długo się błąkałem, aż ktoś znalazł mnie i trafiłem tutaj. Bałem się. Tyle obcych głosów, ludzi, których nie znałem, ale ulica była gorsza. Tam było strasznie. W schronisku zawsze jest jedzenie i woda. Wychodzę na spacery i znowu jestem głaskany, jak kiedyś, gdy byłem " Puchatą , białą kuleczką ".... Zrobiło mi się jeszcze smutniej. Patrzyłem na Stena i rozmyślałem nad jego życiem. Dzielnie znosił swój los.Stary i ślepy owczarek podhalański, położył swój wielki łeb na łapach i westchnął. Żył z dnia na dzień. Nawet przestał marzyć. W schronisku, wolontariusze lubili Stena. Ogromne psisko o łagodnym i wrażliwym sercu, uwielbiało przebywać z ludźmi. W swoim boksie, miał wielki, czerwony skórzany fotel, na którym chętnie się wylegiwał. Zawsze czujny. Czasem stawał przy ogrodzeniu i gdy usłyszał człowieka, natychmiast wbijał się w siatkę, w nadziei otrzymania głasków, choćby tylko jednym, nieśmiałym paluszkiem. Każdej wiosny, na łące wąchał wszystkie kwiaty i kochał tarzać się na trawie, jak każdy z nas. Już trzecią zimę spędzał za kratami. Stracił nadzieję, że pewnego dnia, ktoś go stąd zabierze. Często dzieliłem się z przyjacielem swoimi troskami. Bałem się być sam. Bardzo źle znosiłem schronisko.Przebywałem tutaj już cztery miesiące, a nadal płakałem nie pogodzony z losem bezdomniaka .Codziennie zanudzałem swojego starego przyjaciela setką pytań, byle zabić czas i słyszeć jego głos.W taki wieczór jak ten, ciężko jest każdemu, kto tak jak ja, doświadczył odrzucenia. Kolejny raz zadawałem pytanie staremu przyjacielowi. - Powiedz mi Sten, czy ta Pani, która do mnie tak często przychodziła, zabierze mnie kiedyś do swojego domku? Sten znowu westchnął głęboko, po czym odpowiedział: - Będę z tobą szczery, mój mały przyjacielu. Jestem tutaj już trzeci rok i wiem, że jeśli ktoś chce adoptować zwierzaka, to wchodzi tutaj, szuka go i jeśli znajdzie, zabiera do domu. Niektórzy przychodzą dwa lub trzy razy,by się upewnić co do swojej decyzji, lecz takich ludzi nie ma wielu. Przeważnie decydują się szybko i zabierają nowego przyjaciela, bo przecież jeśli się kogoś pokochało, to pragnie się z nim być. Miłość nie potrafi czekać. - Skonkludował Sten. Z żalu cichutko pisnąłem i zwiesiłem główkę. Tak dawno nie głaskała jej kochająca reka. Przypominałem sobie jak tu trafiłem. Było jeszcze lato, gdy znaleziono mnie na ulicy, tak jak Stena. Biegałem po chodniku przestraszony i szukałem swoich ludzi. Żal i strach rozdzierał mi serce. Prawie wariowałem z rozpaczy, ale to nie pomogło. Nie znalazłem ich . Oni też chyba mnie nie szukali... Ktoś pocieszał mnie na ulicy, a potem przyjechał samochód i zabrał do schroniska. Gdy trafiłem do boksu, wpadłem w panikę. Zacząłem przeraźliwie szczekać. Ochrypłem od ciągłego wołania i wołałem nadal. Miałem nadzieję, że mój człowiek przyjdzie i zabierze do domu. Nie przyszedł. Moi ludzie już mnie nie chcieli. Któregoś dnia w schronisku zjawiła się kobieta. Była miła i uśmiechała się do mnie. Oszalałem na jej punkcie. Miałem nadzieję, że mnie pokocha i weźmie do domku. Pani zabierała mnie na spacerek. Bawiła się ze mną w rzucanie kamyków i wszystkiego co dało się rzucić. Wynajdywałem różne rzeczy i przynosiłem Pani, by spodobać się i podbić jej serce. Mijały tygodnie, a Pani po każdej weekendowej zabawie ze mną , wracała do swojego domku. Ja musialem znowu zostać sam w zimnym boksie. Długo jeszcze po odejściu Pani, stałem na dwóch łapkach, oparty o siatkę ogrodzenia i woływałem z nadzieja, że wróci i mnie zabierze. Nie zabrała. Po każdej wizycie płakałem jeszcze bardziej. Nie rozumiałem, dlaczego nie mogłem z nią pójść? Czyż nie mówiła mi, że jestem śliczny, cudowny i grzeczny? Okazywałem jej tyle uczucia i przywiązania, ile tylko biedna, porzucona psina może okazać. Teraz, w zimną wigilijną noc Bożego Narodzenia, leżałem przemarznięty i samotny. Smak zawodu zawsze jest okropny. Płakałem cichutko, na zmianę z wyrywającym się z serca głośnym żalem. Tymczasem " moja Pani " pewnie siedziała w ciepłym domku, przy wspaniało udekorowanej i rozświetlonej choince. Jej stół był nakryty pięknym obrusem i smakołykami. Wcale nie myślała o moim małym, jamniczym, biednym serduszku wyjącym z żalu, bo co ją tam obchodzić mógł kundel jakiś ?- Zastanawiam się Sten, czy kiedykolwiek, ktoś nas stąd zabierze??? - Ciągnąłem dyskusje z moim kompanem . Jakoś go to nie męczyło, choć sam stwierdziłem, że natręt jestem. Sten chyba lubił ze mną rozmawiać, więc odpowiedział na moje pytanie.
- Ty na pewno znajdziesz domek. Masz dopiero 7 lat i tyle radości w sobie, gdy biegasz za piłeczką, o ile wcześniej jej nie pogryziesz - zaśmiał się po czym kontynuował. - Marzenia się spełniają, zwłaszcza w taki wieczór jak dziś. Musisz tylko bardzo tego pragnąć, prosić i wierzyć, że otrzymasz. Domek wtedy na pewno się znajdzie. Co do mnie, to moja ślepota, wielkość i wiek, raczej mi nie pomagają w realizacji tego pięknego marzenia, jakim jest domek... ale mimo wszystko nadal mam nadzieję .To ona utrzymuje mnie przy życiu. To dzięki niej, wstaję z posłania i nadal marzę o kimś, kto mnie pokocha. Sten nawet w swoich najśmielszych marzeniach nie przypuszczałby , jaki wspaniały dar, w przyszłości, dostanie od losu.Nagle, postawił uszy, które zwykle były klapnięte, przekręcił głowę i nasłuchiwał. Ze wszystkich psów, jego słuch był najlepszy, bo musiał zastąpić wzrok. - Słyszysz Marusiu? - Nie - odparłem . Ktoś chodzi wokół schroniska. O tej porze, nikt tutaj nie przebywa - stwierdził. W istocie, dwie osoby krążyły w mrokach nocy. Wszyscy czujni mieszkańcy poderwali się na nogi. Potworny wrzask zdziwienia, strachu, radości i oburzenia z powodu przerwanego snu, uniósł się nad zalanym ciemnością azylem. - Kto to??? - ze wszystkich stron rozległy się pytające głosy. - Może po mnie? - aż podskoczyłem podekscytowany. Może ta Pani, co do mnie przychodziła, wróciła? Może mnie zabierze? Może pojadę do domku? Zadawałem sobie te wszystkie pytania, choć czułem, że tak nie jest. Zacząłem krzyczeć z całych sił. Skakałem jak oszalały na siatkę ogrodzenia. Chciałem zobaczyć, czy to "moja Pani" ? - Zabierz mnie! Będę grzeczny! Będę cię kochać! Obiecuję, tylko mnie zabierz! - Żałośnie wołałem i płakałem. - Nie! To nie po ciebie Marusiu. Pewnie Straż Miejska przywiozła kolejnego psiaka, co to do choinki i świątecznych porządków nie pasował. Albo był nietrafionym prezentem. Dużo takich nieszczęśliwców tu się znalazło... - mówiła smutnym głosem stara wilczyca - Szaza. Wiele lat służyła człowiekowi w podłych warunkach. Gdy trafiła do schroniska, to jakby do raju. Nigdy nie było jej tak dobrze jak teraz. Tu miała posłanko tylko dla siebie, zawsze pełne miski z jedzeniem i wodą. Nie gryzły ją pchły, dostawała dużą porcję głasków od wolontariuszy i chodziła na spacery. Miała opiekę, gdy chorowała i wszyscy jej współczuli. Czasem sama sobie otworzyła boks i chodziła po całym obejściu jak władczyni. Wygląd jej wzbudzał strach, bo naprawdę wygladala jak wilk, ale jej serce nie miało już agresji. Była wdzięczna za wszystko co dostała w schronisku i za serce wolontariuszy. - Szaza ! - Zawołał Brus,6 letni czarny kundelek. Rok już spędził za kratami.
Niczym się nie wyróżniał od innych psiaków. Nie był za bardzo towarzyski, ale też nie był agresywny. Lubił spacery z wolontariuszami, lecz tylko niektórych obdarzał cieplejszym uczuciem. Widział nie raz, jak jego rasowi towarzysze niedoli wychodzili zza krat. Oni byli piękni, a on... ot kundel. On nie wierzył, że ktoś może go pokochać.
Czasem śnił mu się domek z kochającym człowiekiem, własną miską pełną smakołyków i wielką kanapą, na której się wylegiwał. Ale to był tylko sen...
Wolontariuszom pękały serca, na jego widok i robili wszystko, by Brus znalazł domek.Znajdzie go daleko, ale jeszcze kilka zim spędzi w schronisku.
Teraz Brus, tak samo zmarznięty jak inni towarzysze szczekał, nie by bronić swoje terytorium, lecz chcąc rozgrzać się bieganiem po boksie. - Szaza , rozejrzyj się po podwórku i powiedz co widzisz? Udało ci się wyjść z boksu, to sprawdź ! - radził Brus - Eeee, nic nie widzę - odparła
- Jak to nic? Słyszymy, że ktoś się tutaj kręci - naciskali współmieszkańcy
- Szaza, ty patrz lepiej! - ktoś pouczał
- Wprawdzie ich nie widzę, krzaki zasłaniają, ale słyszę. Coś mówią! Lepiej bądzcie ciszej - zdenerwowała się Szaza
Słyszała rozmowę dwójki ludzi. Mówili w obcym języku. - Kochanie, słyszysz? Psy szczekają. To tu jest schronisko, lecz nie wiem, gdzie jest wejście? Nigdy tu nie byłam. Przez drzewa i krzewy jest tak ciemno, że oko wykol, ale co tam - machnęła ręką. - Przyjedziemy jutro ,za dnia i zobaczymy gdzie jest wejście - mówiła kobieta.- Dużo musi być tych psów - stwierdził mężczyzna. - Tak, bardzo dużo. Czytałam na stronie, że aktualnie jest tutaj 156 psów i tyleż kotów. A tam wśród tych piesków jest TEN NASZ! Tak, NASZ! Słyszysz go? - pytała podekscytowana. - Oczywiście - z uśmiechem potwierdził mężczyzna, a jego kobieta ciągnęła radośnie. - Tak bym chciała,by już był z nami. Będzie najfajniejszy na świecie - bo BĘDZIE NASZ! Oboje się roześmiali. - Zaczekaj na nas! Jeszcze troszkę, pieseczku! Przyjdziemy po ciebie!!! - Wykrzyknęła kobieta ogromnie szczęśliwa. Wszyscy słuchaliśmy z zapartym tchem. Każde z nas pragnęło ciepłego kąta, własnego kocyka, zabaweczki i pełnej miseczki smakołyków. Teraz zamyśliliśmy się. Które z nas odejdzie? Które z nas pójdzie z tymi ludzmi do domu? Było nas tak wielu... Słyszeliśmy oddalajace się kroki ludzi, którzy w tą noc, zadali sobie trud chodzenia na mrozie. Drogą, na której w ciemniściach nogi można połamać. Noc zawsze jest zimna, ciemna, straszna i budzi duchy przeszłości, ale po niej nastaje dzień. On jest szansą na nowe życie. Czekaliśmy na niego...
Tej nocy, żadne z nas już nie zasnęło.
Wznosiliśmy oczy pełne łez w ciemne niebo i każdy z nas zmawiał swoją modlitwę. Każdy prosił o to samo - O DOM... Teraz nie dzieliliśmy się na psy i koty, byliśmy SIEROTAMI i BEZDOMNIAKAMI .
Trwa ładowanie...