Pierwszoplanowa postać kobieca
Sezon na truskawki. Marta Dzido. Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2021. 204 strony.
Odpowiadając na pytanie: - Dlaczego „Sezon na truskawki” powinni przeczytać mężczyźni; trudno nie ustrzec się banałów. Perfidia tego pytania jest obarczona sporym ryzykiem.
Dowodzić czegoś, co śledztwa nie potrzebuje? Wyciągać wnioski z materiału, który mógłby (a może powinien) być „zakazany” dla facetów?
Koniec biadolenia. „Sezon na truskawki” to niezła beletrystyka. To łakomy kąsek dla wszelkiego rodzaju maści zboczeńców, którzy cokolwiek usłyszą lub przeczytają, to i tak myślą fallusem.
Odrzucając ekstremum, stwierdzam, że Marta Dzido dobrą pisarką jest! Kolejny truizm? Jakże prawdziwy!
W tej fabule nie chodzi o żadne odmiany feminizmu. Odmieniona przez przypadki jest kobiecość z jej blaskami i półcieniami.
Jest seksualność, ale skupienie się na tym aspekcie narracji, czyni nas wątłymi i ograniczonymi. Ta proza jest głosem wewnętrznym wielu kobiet, który nie potrafi być wyrażony, wydobyty, wykrzyczany i nazwany publicznie.
Tu, w „Sezonie”, jest!
Jednakże to nie jest manifest ani głos na puszczy. To myśli i słowa wyrażone w dyskursie, który jest często „zamknięty”, ograniczony przez dulszczyznę, przez ograniczenia polskiego Ciemnogrodu.
Przestrzeń literacka, w której goszczą bohaterki tekstów (opowiadań) Marty Dzido, jest przestrzenią otwartą. Takie same są pytania, które podskórnie stawia pisarka. O wolność, o nieskrępowanie, o rozsądek.
Mamy kilka (-naście, - dziesiąt) bohaterek, które fantazjują, które rozczarowują się lub cieszą życiem. W tle wcale nie jest najważniejszy seks. Z cienia wychodzi Duch. Nieskrępowany, nieobciążony nietolerancją.
Gdyby fabule, wartkiej i zwartej, przejrzeć się socjologicznie, to można wyobrazić sobie taką sytuację, że nasze bohaterki w bardzo zuchwały sposób zwierzają się społecznemu spowiednikowi, którą jest pisarka, i rozgadują się, wygadują. Prowadzą monologi i dialogi szczere do bólu.
Czy w tym krajobrazie jest miejsce dla facetów? Oczywiście. Momentami zdaje się, że ich więcej niż pań. Że kobiety to mary nocne, poddane męskiej fantazji.
Kiedy odłożymy na bok sentymentalizm (i starcze pierdzielenie), nie znajdziemy nawet cienia prawdziwego czytadła dla nastolatek i kobiet „zawieszonych”.
Pisarka, mając pełną swobodę, fantazjowania literackiego jest jednak dokumentalistką, a nie reporterką (kultowego niegdyś) magazynu „Bravo”.
Nie pierwszy raz czytam Martę Dzido. Mam wrażenie, że pisarka odrzuca dogmatyzmy, które prowadzą naszą literaturę na skraj przepaści. Moda na utrapienie i depresyjne opowieści zastępuje opis świata, w którym jest miejsce na optymizm, na fantazję.
Marta Dzido; pisarka i reżyserka. Autorka m.in. „Frajdy”, nagrodzonej Europejską Nagrodą Literacką, w opowiadaniu „Luna” zbliża się (pewnie nieświadomie) do mgnień, które odnajdziemy w „Ciemnej Wiośnie”. To tam Unica Zurn opisuje fantazje i pragnienia dziewczynki, której blask księżyca daje wytchnienie. U Zurn historia ma tragiczne zakończenie, u Dzido jest marzycielski opis, którego – daję słowo – nie znajdziecie nawet u… Agnieszki Szpili.
Uderza samoświadomość opisu i rozpisania tych historii, które zwykle zaczynają od szczenięcych lat bohaterek, a kończą na dojrzałym wyrażaniu opinii przez kobiety, które wyzwolenie rozumieją dosadnie i z werwą tożsamości.
Specyficzne właściwości tej prozy są wielowątkowe, ale jedno jest pewne; nadają życiu sens. Życiu kobiet, dla których samostanowienie jest niezmazywalnym prawem. Nieocenioną wartością.
„Sezon na truskawki” to nie jest „biblia kobiecego ruchu”. Taką spisała niegdyś m.in. Virginia Woolf.
Marta Dzido „wcina się” w tożsamość kobiet, „wytrąca” samców alfa z ich pewności siebie. Marta Dzido konsekwentnie i metodologicznie prowadzi swoje bohaterki przez „burzę i deszcze”, przez „upał i skwar”. Przez koleiny, wertepy i ścieżki pokrętne i zwodnicze.
Olga Tokarczuk w przemowie noblowskiej powiedziała:
„Cieszę się, że literatura cudownie zachowała sobie prawo do wszelkich dziwactw, do fantasmagorii, prowokacji, do groteski i wariactwa”. Ta radość wyrażona przez noblistkę jest tutaj nazwanai opisana. Momentami świeci triumfy.
Kobiety Marty Dzido nie są dysfunkcyjne. Nawet ich nieporadność budzi sympatię. Na pewno przyjaźnią „obejmuje” je sama pisarka. Bo jest empatyczna wobec nastrojów, wybryków i marzeń.
Nie ma niepamięci, nie ma zapominania. Są wprawdzie bilanse, ale nie sprowadzają się one do „wybroczyn”, do „kalectwa duszy”.
To w pewnym sensie fotograficzne historie tak jak w tytułowym opowiadaniu „Sezon na truskawki”. Nagle fotografka krzyczy: „Uwaga, zdjęcie!”. A my, czytelnicy, mamy okazję i przyjemność się tym kadrom przyjrzeć.
Hasło przewodnie tej narracji, które zresztą pada w „Lunie”, to: „Pierwszoplanowa postać kobieca”!
„Zamiarem moim było wskazać — napisał niegdyś Hayden White — iż wartość przypisywana narracyjnemu przedstawianiu rzeczywistych zdarzeń wynika z pragnienia, by zdarzenia te prezentowały spójność, integralność, pełnię i kompletność obrazu życia, który może być tylko wyobrażeniowy”.
Przywołuję te słowa, bo bumerangiem wracają podczas lektury „Sezonu na truskawki”. Przeczytałem książkę przypadkiem, zrządzaniem losu.
Przeglądając kiedyś publiczny profil Sylwii Chutnik, zauważyłem okładkę książki, której grafika mnie zaintrygowała, wzbudziła zapotrzebowanie na sięgnięcie do środka, do wewnątrz.
I stało się. Dobrze się stało!
Żeby było jasne, to nie jest najlepsza książka Marty Dzido, ale ważne, że ma ją w swoim portfolio. Pokazuje, że pisarka nie ma samoograniczeń, że nie jest uwięziona w konwencji, że rozpisuje się na wiele sposobów.
Jeśli, z któryś panów, po przeczytaniu tej książki, orzeknie; „nie rozumiem waszej logiki”, to już nie widzę dla niego ratunku. Niech sięga wyłącznie pisanie Remigiusza Mroza.
7,5/10
Trwa ładowanie...