Letnie rytuały. Grzegorz Wróblewski. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022.
Dysharmonie w pełnej krasie?! Tylko, czy to dobrze?! Tak i nie!
Wczoraj dostałem w pociągu ostrego ataku paniki. Był tym większy, że nie miałem przy sobie lekarstw.
Ale; dojechałem, kupiłem tablety dla atlety. Jakby minęło...
Z poezją Grzegorza Wróblewskiego jest (quasi) analogicznie.
Nie zachowuje afektu (to dla wierszy dobrze), ale są też (z rzadka) momenty wielkiego uspokojenia, wręcz marudzenia.
A tego w poezji nie ścierpię!
Jednak Wróblewskiemu wybaczam wiele. Bo od lat zastanawiam się, jak to jest, że On Jest, a Jakoby Go Nie Było, a On w wierszach, zdaje się krzyczeć: - Nie podchodź!
„Letnie rytuały” to tom nierówny, może dlatego, że monograficzny.
Jest składowiskiem ostatnich czterdziestu lat?!…
Marudzenie Dobrego ze Złym. Gadki szmatki codzienności.
A jednak pozorny pamiętnikarski styl uznaję za pomocą dłoń wyciągniętą do czytelnika.
Tom obszerny. Nie to, tamto. Zatem przygotujcie się na rollercoaster.
Ale czy jest coś lepszego od zabawy dźwiękami, które wydają słowa?!
Emigracyjne nagniatanie rzeczywistości. Polskość wystającą zza... paznokci. Być czy mieć (?!), nie jest pytaniem zasadniczym.
Ten poetycki wywód, to swoistego rodzaju, podsumowanie drogi Grzegorza Wróblewskiego. Innymi słowy, on pyta zarówno siebie, jak i nas: - Czy iść dalej? Czy nadal, wciąż. Wcale nie "po co", ale; dlaczegóż?! I: gdzie?
Poeta „urodzony w Gdańsku w roku 1962 wychowywał się w Warszawie, od 1985 mieszka w Kopenhadze. Poeta, malarz i dramaturg, współtwórca zespołu SLURP, często występujący razem z muzykami alternatywnymi, rockowymi bądź wykonującymi awangardowy jazz".
Twórca wielowątkowy! Ale też poddenerwowany.
Tak, jak w tym utworze:
^^Nerwy na ulicach^^
Masa ludzka krążyła w poszukiwaniu jedzenia.
A może serwetek w ozdobne słoneczniki.
Ocierała się o mnie.
Dłonie miałem koszmarnie spocone.
Serce waliło mi na maksymalnych obrotach.
Wtedy ujrzałem go.
Szary papierek najpierw figlował w powietrzu.
Następnie upadł na chodnik.
Nie żyje – pomyślałem.
Ale tamci nie dawali za wygraną.
Nie uszanowali moich nerwów i jego śmierci.
Krążyli nadal.
I nagle zrozumiałem.
To było całkiem proste.
Cały świat przygotowywał się przecież do obchodów 2000 roku.
Grzegorzowi Wróblewskiemu, NIGDY nie można było odmówić przyjęcia świata takim, jakim jest, a to, że "wkurw"? A od czego jest poezja?!
I w „Letnich rytuałach” widać i czuć zniecierpliwienie i znudzenie Innymi, a także samym sobą. Buntownik ostygł. Zgryzota-jak nic-rozgościła się w tej poezji! A potem nagle bagnety na barykady!
Mieszanka wybuchowa. Receptura odjazdowa.
W tej historii świata dzieje sporo jak w kalejdoskopie, w codziennym serwisie informacyjnym. A potem następuje procedura docierania klocków hamulcowych.
Są Nostalgie, Są sklepy bławatne.
Tkaniny mają barwy strącone, stracone. Krew i kir, miejskie szarości…
^^Grudniowy wiersz^^
Czy znowu pragniesz powitać Nowy Rok w Kopenhadze?
Zrobić kolejne zdjęcie gwardziście w czapie
z rosyjskich bobrów?
Albo wysłuchać, wzruszającego i jak zwykle cholernie
nudnego, przemówienia Małgorzaty II?
Ja wyniosę się… tylko pytanie: GDZIE???
*Gdzieś się trzeba napić, pojawić wśród ludzi, a może przed lustrem telewizora, wypalać skręty i paplać nad papką losu.
?!
Nigdy nie spędzaliśmy, spędziliście Sylwestra w samotnej złości? Ja dziesiątki razy!
Albo piłem, albo biłem się z myślami. A następnego dnia, jeśli taki następował, telewizor ryczał z rzeźnikami i ich piosenkami.
***
Poezja Wróblewskiego jest prosta, ale i wymagająca. Jest przekombinowana, ale i wymagająca...(celowe powtórzenie)...
Bo autor wymaga od siebie, od czytelników, od świata wraz z najmniejszymi stworzeniami, wymaga UWAGI.
Na przykład w takich machinacjach:
^^Po hot doga i z powrotem^^
11:20 – emalie starego Jørgena Nasha
11:21 – czy wychodząc na pewno wyłączyłem gaz?
11:22 – nie powinienem wierzyć w boga, a
tym bardziej w duńską prognozę pogody!
11:23 – za to w Pierre’a Alechinsky’ego i
jeszcze w kilku innych facetów z COBRY
11:24 – docieram w końcu do kiosku i kupu
ję hot doga z musztardą
11:25 – trzeba wszystko przemyśleć od nowa
TEN WIERSZ JEST WPISANY W TABELKĘ. Nasz żywot zamknięty w Excelu.
Próba dawania sobie szans i przyjemności, jako uwodzicielski plan dnia. Plan gry. Harmonogram zajęć życia lub jego pozorowania.
Wydawnictwo opisuje Tom formułką biograficzną. Z góry mówię, że jest ułomna. Bo zbytnio skromna.
Bo Wróblewski jest jak Jacek Podsiadło. Można obu nie lubić, ale szacunek jest, k...!, Należny!
A zatem cytujemy:
„Letnie rytuały są wyborem czterdziestu lat pracy poetyckiej Grzegorza Wróblewskiego. Już jako młody twórca dwukrotnie został wyróżniony Konkursie na Brulion Poetycki. Utwory prezentowane w niniejszym zbiorze były drukowane w najbardziej prestiżowych pismach i wydawnictwach, m.in. w „brulionie”, paryskiej „Kulturze”, „Bibliotece Narodowej”, nieistniejących już, ale legendarnych „Kartce” i „Lampie”. Wiele z nich zostało tłumaczone na kilkanaście języków.
Letnie rytuały to rejestr ze światów, sytuacji kosmicznych stołecznego Dolnego Mokotowa, a następnie z jego „bazy”, na wyspie Zelandii w Kopenhadze, a także z Nowego Jorku, Londynu, Kioto, gdzie Wróblewski często przebywał i tam prowadził swój poetycki „dziennik życia”. Dziennik o losie (nie zawsze optymalnym) człowieka na Ziemi. Na obrzeżach Drogi Mlecznej. To wiersze o przeznaczeniu, naszym losie i duchowych peregrynacjach autora”.
Wolę tekst dobry i uważny, autorstwa Krzysztofa Jaworskiego („Znany – nieznany: Grzegorz Wróblewski”, Uniwersytet Jana Kochanowskiego). Będzie to przytoczenie sążniste.
„Zadziwiająco współcześnie brzmią te słowa sprzed stu dwunastu lat. Zwłaszcza w kontekście krytycznej oceny znaczenia dokonań artystycznych Grzegorza Wróblewskiego, którego przeważająca część polskich komentatorów literatury najnowszej od lat skazuje na zapomnienie, z godną podziwu konsekwencją marginalizując bądź pomijając jego twórczość, a przecież – wracając do słów Jeske--Choińskiego – „pracuje on więcej, aniżeli niejedna z głośnych »gwiazd« literackich chwili”.
Dość prześledzić jego artystyczną biografię. Ten urodzony w 1962 roku w Gdańsku poeta, prozaik, dramaturg i malarz, zajmujący się również muzyką, ma na swoim literackim koncie listę imponujących osiągnięć, i choć – rzecz jasna – nie ilością mierzyć się winno znaczenie twórcy, to wypada przyznać, że u Wróblewskiego ilość potrafi chadzać w zgodnej parze z jakością. Pisarz opublikował dotychczas w języku polskim dziewięć tomów poezji: począwszy od słynnej Ciamkowatości życia wydanej w 1992 roku, w tak zwanej „fioletowej serii” bruLionu, a skończywszy na wierszach zebranych z roku 2010 zatytułowanych Hotelowe koty. Jest również autorem kilku sztuk teatralnych zamieszczonych w wyborze dramatów Hologramy (2006), czterech książek prozatorskich, wliczając trudny do gatunkowego zdefiniowania tom Nowa kolonia. Na ten niemały wszak dorobek składają się również książki w językach obcych: Wróblewski, który od roku 1985 mieszka w Kopenhadze, należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening), i choć konsekwentnie tworzy w języku polskim, jego utwory są chętnie tłumaczone, m.in. na język czeski, słoweński, wietnamski, norweski, szwedzki, rosyjski, hiszpański, angielski czy niemiecki. W Danii doczekał się wydań pięciu osobnych książek, ostatnie arkusze poetyckie ujrzały światło dzienne w Stanach Zjednoczonych, Anglii i Australii.
Wróblewski współtworzył także liczne, wysoko oceniane przez obcojęzycznych krytyków, projekty muzyczne, współpracował z twórcami awangardy, perkusistą Sławomirem Słocińskim (grupa SLURP), pianistką Olgą Magieres, z powodzeniem próbował swych sił na scenie jazzowej, uczestnicząc choćby w kopenhaskich festiwalach (VinterJazz 2005, Copenhagen Jazzfestival 2005) i innych przedsięwzięciach, a ostatnio z przychylnością krytyki spotkały się jego wystawy malarskie (m.in. w Danii i Niemczech).
I tak i tak dalej. Jeszcze to:
„W wielu ważnych publikacjach dotyczących polskiej literatury przełomu wie-ków nazwisko Wróblewskiego po prostu pomijano. Z ważniejszych podsumowań wypada wymienić choćby książkę Przemysława Czaplińskiego zatytułowaną Powrót centrali. Literatura w nowej rzeczywistości, w której nazwisko Wróblewskiego nie pada ani razu. Podobnie dzieje się w innej znaczącej i opiniotwórczej wypowiedzi autorstwa Czaplińskiego i Śliwińskiego noszącej tytuł Literatura polska 1976–1998. Przewodnik po prozie i poezji – w tej obszernej, bo ponad czterystustronicowej publikacji, o Wróblewskim wspomina się trzy razy, w do-datku w żadnym znaczącym kontekście. A w ponad sześciusetstronicowym projekcie zakrojonego na szeroką skalę Kalendarium życia literackiego 1976–2000.
Wydarzenia, dyskusje, bilanse, prezentującego panoramę zjawisk polskiego życia literackiego, niezliczonych polemik i dyskusji – jak napisali we wstępie autorzy – „od sporów o poezję Nowej Fali i rewolucję artystyczną w prozie po dyskusje o stylu wysokim i rocznikach siedemdziesiątych”, nazwisko „Wróblewski” pojawia się zaledwie dwukrotnie (dla porównania nazwisko innego poety kojarzonego z „bruLionem”, Marcina Świetlickiego występuje co najmniej trzydzieści dwa razy)”.
*Ale czy Wróblewski jest aż tak pokrzywdzony, skoro wydaje go Państwowy Instytut Wydawniczy?! To tylko dygresja. Nic nieznaczące napomnienie, bo wróćmy do książki.
„Letnie rytuały” to zbiorowisko (a nie, jak pisałem wyżej składowisko) ludzi, przedmiotów, ale przede wszystkim ODDECHÓW.
@Marek Bieńczyk w swoim doskonałym „Kontenerze” (Wielka Litera, 2018), uczy nas i siebie podróżowania. Ale gęstość tęsknot, która w nim tkwi, zmusza i jego, i nas do częstych przystanków, do zmiany środków lokomocji, do zmiany celu wcześniej skonkretyzowanego. Hades jest tak daleki, a jednak bliski: na jeden, ostatni oddech.
Dlatego przeczytajcie z uwagą wiersz poniżej.
Wiersz Grzegorza Wróblewskiego!
^^Nasze latające obiekty^^
Najpierw obserwujemy ważki i kolorowe motyle
Jesteśmy jeszcze mali i zachwycają nas
muchy goszczące się w cukiernicy
Po nich są wróble, do których strzelamy z procy
Następnie hodujemy kanarki i w ten sposób
uczymy się miłości do zwierząt
Pierwszy stosunek kojarzy nam się słusznie
ze słowikami, a dojrzałość z systematycznym
dokarmianiem gołębi
Na koniec intrygują nas już tylko puchacze
Siedzimy obrażeni przy oknie i wszystko
co żywe nas wkurwia
Złość też potrafi, a nawet musi, oddychać. Samodzielnie. Osobno. W pojedynkę.
Ale to, jak i gdzie też jest istotne. Zwłaszcza... Gdzie! Znów, powtarzalne , poszukiwanie przestrzeni, wykazania się, zdobycia atencji.
O Danię, o Kopenhaską depresję tu biega. Dlatego gorąco polecam niezwykły tekst z 2014.
Otóż:
„Literackie umiastowienie. Grzegorz Wróblewski – poeta (z) Kopenhagi". Autor: Włodzimierz Karol Pessel
Oto fragment:
„Grzegorz Wróblewski wyjechał do Danii dobrowolnie, w połowie lat 80., w gnilnym okresie Polski Ludowej. Wszędobylska w niej szarzyzna i stagnacja w połączeniu z brakiem wolności ekspresji były dla poety większą chyba nawet udręką niż brak poczucia bezpieczeństwa materialnego. Wróblewski nie mógł liczyć w Danii na szczególne potraktowanie czy żywe zainteresowanie ze strony aparatu urzędniczego: uchodźcą politycznym o nietypowym statusie nie był, natomiast jako „zwykły” emigrant został niejako dodany do szybko powiększającego się naonczas grona obcych spoza cywilizacji europejskiej. Również zakwaterowano go najpierw na statku z demobilu. Ale o ile stłoczonych mieszkańców parowca St. Lawrence łączyła wspólnota doświadczenia, pozwalająca im na osiąganie jakiegoś wzajemnego modus vivendi, o tyle stary prom Norrona tworzył bagno behawioralne, toteż izolowane środowisko patologiczne, w którym regularnie wybuchały konflikty na tle etnicznym, religijnym czy kryminalnym. W granicach kraju bezpieczeństwa socjalnego polski poeta zderzył się z groźbami i uciążliwościami wielokulturowości. Kopenhagę poznał i pojął jako duże miasto tranzytowe i pograniczne w maleńkim państwie, w którym obcym-innym udaje się żyć na wpół z Duńczykami, trochę zaś obok – i tym samym żyć na całym świecie. Wystarczy wyjechać z ciasnej Kopenhagi, pokonać most na cieśninie, by znaleźć się w Szwecji.
Bronisław Świderski dwukrotnie otrzymał nominację do Nagrody Nike;
w Polsce wielokroć publikował artykuły i felietony w „Gazecie Wyborczej”, „Krytyce Politycznej” i „Przeglądzie Politycznym”. Oddaną promotorką dzieł Janiny Katz jest ich tłumaczka Bogusława Sochańska, obecnie dyrektor Duńskiego Instytutu Kultury w Warszawie; w pierwszą rocznicę śmierci spotkanie ku pamięci Janiny Katz zorganizował Żydowski Instytut Historyczny. Obecność Grzegorza Wróblewskiego w polskiej literaturze i dyskursach nie była dotychczas szczególnie wzmacniana. Dzieła Wróblewskiego funkcjonują na marginesie współczesnej polskiej poezji, mimo że dorobek autora jest pokaźny i niebanalny. Można zaryzykować odważny epitet: jest światowy”.
Ok! Bo zaraz się okaże, że mamy boga, którego nie znaliśmy, a przecież jest na wyciągnięcie ręki.
Tak jak w tym wierszu:
^^Wieloletnia znajomość^^
Wybacz, ale są rzeczy, o których wolę milczeć.
Gdybym Ci to wszystko powiedział,
Nasza wieloletnia znajomość z miejsca
Zamieniłaby się w szybką i nietrwałą miłość.
Miałabyś wtedy do mnie uzasadniony
Żal.
Pamięć bezkresna krwawi. Czasami łzawi, ale zawsze mamy do czynienia z goryczą. I u Wróblewskiego tego odczucia, uczucia jest po horyzont. Czasowy.
Bo czasoprzestrzeń Tu Ogromna. Duchy, zwody, zawody, zwidy i powodów milion do dyskusji, do Tego Czytania, ODDYCHANIA.
Bo akty paniki można opanować nie tylko antydepresantami. Powinno się poezją.
Wróblewski robi wszystko wspak, na opak. I to jest, zajebiście, słuszne.
Bo:
^^Montserrat. Pustelnia św. Jana^^
Pozostało niewiele czasu. Czas nigdy nie był po mojej stronie.
Mój czas przeszły bezwzględny: luki, obce makijaże w pamięci.
Prawdopodobnie żywiłem się przybyszami, którymi wzgardził (?)
Czas.
Czas jest wieczny, ale nie dla nas! Istniał, zanim się pojawiłem
I będzie, gdy zrezygnuję. Nie ma więc znaczenia. (Czy jeszcze jest?)
Dusze drobiu! Zawsze go brakowało… Nie było możliwości,
Aby się rozejrzeć.
Wszystko się niespodziewanie skończyło.
Nic się nigdy nie stało.
To poezja bolesna, czasami żałobna, a optymizm jest cierpki. Ale ja to kupuje, zażywam, spożywam, nadużywam.
I w wolnej chwili bladego pojęcia oglądam, podglądam obrazy Grzegorza Wróblewskiego.
W tle słucham „swojego” jazzu!
I to nie mój tekst nosi tytuł „W kącie: rozprawa o rzeczach, miejscach i ludziach zapomnianych". To bliskoznacznik „Letnich rytuałów".
(I gdzie? Obok! Wrócić z dziećmi z Parku Tivoli...na cały dzień. Znów. Zapomnieć – przypomnieć.).
Obraz https://opt-art.net/helikopter/11-2011/grzegorz-wroblewski-mystery/
Zdjęcie
https://opt-art.net/helikopter/12-2019/grzegorz-wroblewski-szesc-wierszy/
Trwa ładowanie...