Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział IX, cz. III

Obrazek posta

 

– Zawróć, nim dojdzie do czyjejś śmierci! – spróbował jeszcze raz, ale odpowiedział mu tylko szaleńczy śmiech. – Musimy przyspieszyć – rzucił do załogi.

Choć marynarze już dawali z siebie wiele, jedynie przytaknęli i zwiększyli wysiłki, co zaowocowało zmniejszaniem się dystansu. Dasean powitał to z uśmiechem. Jako że nikt na drugim statku nie zawracał sobie nimi głowy, mogli bez problemu podpłynąć bliżej. Dopiero gdy odległość zmniejszyła się o połowę, Risean spostrzegł działanie starszego elfa.

Rozłoszczony wydał kolejne rozkazy i jego łódź także przyspieszyła.

– Nie przemówię ci do rozsądku – mruknął Dasean, rozglądając się po pokładzie.

Wtedy jego wzrok padł na łuk rzucony niedaleko steru. A do głowy wpadła mu myśl, która nie miała spodobać się załodze. Ale z braku innych pomysłów…

Przekazał ster zastępcy, a potem zebrał przy sobie wszystkich, którzy nie wiosłowali i pokrótce przedstawił im zamysł.

– Czyste szaleństwo. Ktoś może zostać ranny. Ktoś może zginąć – Fissean wyraził głośno obawy pozostałych.

– Jeśli spróbują przepłynąć w tym miejscu przez granicę fal, zginą wszyscy – zauważył Dasean. – Będziemy strzelać skutecznie i tylko w burty. Żadna strzała ma nie paść na pokład. Nasi bracia i siostry wskoczą do wody, skąd ich wyłowimy i przetransportujemy na ląd.

– Wciąż nie podoba mi się ten pomysł.

Na twarzach innych marynarzy też rysowało się niedowierzanie zmieszane z obawą. Starali się zrozumieć kapitana, ale posyłanie płonących strzał ku drewnianej konstrukcji nie było czymś, na co zamierzali się ot tak zgodzić. Plan przedstawiał się zbyt ryzykownie.

– A macie inny? – warknął kapitan. – Musimy jeszcze przyspieszyć. Gdy znajdą się w zasięgu strzału, przechodzimy do działania. Przygotujcie ogień i strzały. Najlepsi strzelcy mają stawić się na dziobie.

Nikt nie kwapił się do wykonania poleceń.

Dasean wydał z siebie coś między jękiem a sykiem frustracji i sam zabrał się za przygotowania. Biegał po pokładzie, zgarniając glinianą misę, łuk, pęk strzał w kołczanie i inne konieczne przedmioty. Z tym wszystkim udał się na dziób i rozpalił ogień w naczyniu z dala od żagli i wszelkich łatwopalnych rzeczy. Kołczan zawiesił na ramieniu, wziął pierwszą strzałę, owinął kawałkiem płótna namoczonego w żywicy i czekał. Zgodnie z jego planem, znów zbliżali się do łodzi Riseana, czego ten na razie nie zauważał. Gdy syn Maseana uznał, że odległość jest wystarczająca, włożył owinięty grot do misy. Pozwolił, by materiał dobrze zajął się ogniem i dopiero wtedy podniósł strzałę. Musiał wziąć pod uwagę, że przez dodatkowy ciężar, strzała pokona mniejszy dystans, a jej tor lotu będzie nieco odbiegał od normalnego. Swoje robił też wiatr i kołysanie statku. Jednak Dasean nie należał do podrostków, którzy pierwszy raz trzymają łuk w dłoni. Tylko chwilę zajęło mu wymierzenie i wypuszczenie pierwszej strzały. Przecięła powietrza, pozostawiając za sobą smugę dymu i uderzyła w burtę, by zaraz wpaść do wody.

Elf zdusił irytację i powtórzył manewr. Wcześniej przesunął materiał tak, by grot nie miał trudności z wbiciem się w drewno. Dzięki temu druga strzała zdołała podpalić burtę. Ogień nie od razu został zauważony, więc łucznik zdążył wypuścić jeszcze dwa pociski. Wtedy w końcu swąd spalenizny dotarł do nosów załogi. Któryś z marynarzy przekazał złe wieści kapitanowi.

– Zdrajca! – wykrzyknął Risean, obróciwszy się do goniącego go statku. Potem zajął się wydawaniem kolejnych rozkazów.

Elfy zaczęły uwijać się jak w ukropie. Przetoczyły beczki z wodą na rufę i z wprawą polały płonące deski. Dym na dłuższa chwilę przysłonił statek, ale Dasean ani trochę się nie przejął. Wymierzył nieco bardziej oddalone miejsce, które nie zostało zwilżone. Jednak załoga i tym razem zdołała ugasić pożar bez szkody. Po ogniu pozostały jedynie osmalone ślady.

Marynarze Daseana kręcili się w jego pobliżu. Widzieli jego popis i to, że nikomu rzeczywiście nie stała się krzywda, co zachęciło ich, by dołączyć do kapitana. Strzelali w te same punkty, co i on, po jednej stronie statku. Dzięki temu nie odcinali swoim braciom i siostrom drogi ucieczki.

Tym razem powietrze przecięło kilka strzał, które wbiły się w burtę w pewnym oddaleniu od siebie. Część wpadła do wody, ale łucznicy się nie zniechęcali i raz za razem wypuszczali kolejne płonące pociski. Choć większość ognisk została ugaszona, niektóre płomienie pełzły coraz wyżej, by liznąć pokład. Kilkoro elfów uznało, że sytuacji wymyka się spod kontroli. Mimo krzyków kapitana, pognali ku niepłonącej burcie, by wskoczyć prosto do wody. Tylko rozkazy Riseana zatrzymały pozostałych na statku.


 

Następna część

Poprzednia część

OpowieścioDaseanie opowieść fantasy elfy podcast Wyprawa

Zobacz również

Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział VIII, cz. V
Opowieści o Daseanie – Wyprawa, rozdział IX, cz. IV
Czy Ariadna zdąży się wystroić na Targi Książki – czyli o modelowaniu 3D, Miesiącu z Losin...

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...