Gdy w szalupie znalazło się jeszcze troje ochotników, mogli wreszcie ruszyć. Wiedzieli, że muszą podpłynąć jak najbliżej ocaleńców, a jednocześnie mieć baczenie na niszczycielskie fale. Teraz jednak granica zdawała się znacznie spokojniejsza, jakby chciała w ten sposób pomóc w ocaleniu każdego z marynarzy.
Dasean pomagał kolejnym elfom wdrapać się na niewielki pokład. Kiedy uznał, że ich łódka nie wytrzyma większego ciężaru, polecił zawrócić do statku, skąd napływała już druga szalupa. Obie jeszcze wielokrotnie musiały kursować, nim odnaleziono większość rozbitków. Syn Maseana jednak się nie poddawał. Wracał raz za razem, rozglądał się i gdy tylko dostrzegał choćby bąbelki umykającego powietrza, kazał podpływać bliżej, a sam rzucał się w toń, by ocalić pobratymca. Dzięki temu kilkoro uniknęło utonięcia.
Przy którymś powrocie spostrzegł Riseana, który dryfował uchwycony większej części kadłuba.
– Płyniemy do niego – polecił i sam siadł przy wiosłach.
Były kapitan nawet nie podniósł na nich oczu. Zderzenie z falą, potem z powierzchnią wody, walka o wydostanie się i zaczerpnięcie tchu wystarczająco go wykończyły, by nie miał sił na więcej niż trzymanie się desek. Pozwolił, by ręce braci wciągnęły go na pokład i położyły obok innych.
– Są już wszyscy – oznajmił Fissean, gdy brat zjawił się na statku.
– Jesteś pewien?
– Chyba że mieli nieproszonego gościa na pokładzie, ale nic o tym nie wiadomo.
Rozejrzeli się po pokładzie, na którym leżeli rozbitkowie. Większość nie odniosła poważnych obrażeń. Potrzebowali jedynie dłuższej chwili odpoczynku, by zebrać siły i zasilić załogę na czas powrotu na wybrzeże. Kilkoro wymagało opatrzenia. Dwoje zostało niestety poparzonych, ale niezbyt mocno. Poza tym zdarzały się lżejsze i cięższe rany zadane przed kawałki rozbitego kadłuba lub zachłyśnięcia się wodą. Jednak wszyscy powinni przeżyć.
– Wracamy do plażę – rzucił Dasean i stanął za sterem, a innym pozostawił opiekę na rozbitkami.
Czuł, jak emocje w nim szaleją. Mocniej zacisnął palce na kole. Nie umiał się rozluźnić. Myślał jedynie o tym, że omal sam nie znalazł się na miejscu Riseana. Tylko czy wtedy ktoś popłynąłby za nim i ocalił załogę? Czy może wszyscy by zginęli? Próbował otrząsnąć się z niespokojnych myśli, ale te nie chciały tak łatwo odpuścić.
– Dzięki tobie przeżyli. – Obok zjawił się starszy brat.
– Nie powinieneś pomagać przy rannych? – Dasean zapatrzył się w lasy Ojczyzny.
– Mają zapewnioną wystarczającą opiekę. A chyba tobie też przyda się wsparcie. – Skrzyżował ręce na piersi. – Obwiniasz się.
– Podsunąłem mu ten pomysł.
– I z tego, co mi wiadomo, próbowałeś go od niego odwieść. Nie twoja wina, że nie posłuchał. Znał ryzyko.
Trwa ładowanie...