Syn zacisnął dłonie pod stołem i wziął kilka głębokim oddechów.
– Czego niby nie przemyśleliśmy? – wysyczał przez zęby.
– Co zrobicie, jeśli będziecie musieli opuścić Kontynent?
– Nie opuścimy go.
– Nawet jeśli ludzie was wypędzą na statki? Zamierzasz spędzić resztę życia na pokładzie?
– Nie opuścimy Kontynentu – powtórzył dobitniej. – Eliam mówił o drinach. U nich na początku się zatrzymamy.
– Pod warunkiem że w ogóle będą chcieli was przyjąć.
W Daseanie się gotowało. Miał wrażenie, że ojciec specjalnie szuka problemów, byleby tylko powstrzymać syna przed wyprawą.
– Poszukamy ziem, na których będziemy mogli założyć pierwsze miasto. Poradzimy sobie. Bez względu na to, czy będziemy żyli w lasach czy na pustkowiach. Znajdziemy sposób, by przetrwać i by nie musieć martwić się ani o pożywienie, ani o schronienie. Damy radę. – Starał się mówić spokojnie, ale gniew już w nim rozgorzał. Coraz bardziej miał wrażenie, że nie powinien był nie zgadzać się na tę rozmowę.
– A czym będziecie się żywić na pustkowiach? – zapytał Masean z błyskiem w oku, co ostudziło zdenerwowanie Daseana.
Młodszy elf dobrze znał ten błysk. Dawniej, jeszcze przed sporem, który ich poróżnił, ten błysk często pojawiał się w oczach ojca. Zwykle wtedy, gdy Masean chciał sprawdzić, jak wiele potrafi jego syn. I czy jest gotowy na kolejne wyzwanie, z jakim ma się zmierzyć. Ta myśl pomogła mu całkiem zapanować nad emocjami. Jeszcze raz wziął głęboki oddech, zanim zaczął opowiadać o wszystkim, czego dowiedział się z wykładów Eliama. Opiekun mówił przecież o tym, jak przetrwać w najróżniejszych warunkach. Jak znaleźć wodę na pustyni i pożywienia na skalistych terenach. Jak poradzić sobie po ukąszeniu węża drzewnego i nie doprowadzić do walki z niedźwiedziem. Przekazał im wiedzę, która miała im pomóc przetrwać. Na wypadek, gdyby musieli radzić sobie całkiem sami.
Trwa ładowanie...