Lot. Lynn Steger Strong. Tłumaczenie Dobromiła Jankowska. Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2024.
7,5/10
Wykolejony świat szczegółów, bo jest tak, że krzątamy się wokół świąt. Strojenie choinki, naciąganie strun w opisie par i gromady dzieci.
Jestem zwolennikiem książek, które początkowo „łatwo wchodzą”, które przyswaja się bez zbędnego filozofowania, bo ZAWSZE dzieje się tak, że to pozór. Filmowe kino rodzinne staje się thrillerem.
22 grudnia. Gromada zbiera się w jednym domu, zjeżdża się zewsząd i każdy wie, że te święta będą inne, bo śmierć naruszyła... listę bożonarodzeniową.
Napięcie jest budowane niespiesznie. Poznajemy każdego z osobna, a w narracyjnej gęstwinie losy poszczególnych bohaterów przecinają się, zapowiadają wydarzenia, które emocje podgrzewają, które nakazują czytelnikowi patrzeć inaczej, tzn. szerzej na (z pozoru) spokojną opowieść.
Wiemy kto z kim. Wiemy lub domyślamy się dlaczego. Jest wskazana lokalizacja. Temperatura za oknem i ta budująca rozgardiasz relacji.
Wszystko wycyzelowane, jakby byłby to scenopis kina rodzinnego. Z tym zastrzeżeniem, że z każdą stroną układanka nam się rozłazi, a familia jest „w sam raz” do jednej fotografii. Bo czy wszyscy są zadowoleni, że ten czas muszą spędzać w tym, a nie innym gronie.
A Maddie? To niby finałowa postać, wokół niej wszystko się kręci, obraca, ale czy rzeczywiście chodzi o zaginięcie jednej osoby? A może powtórnie powinniśmy przyjrzeć się każdej postaci już wcześniej znanej, rozpoznanej?
Bo rodzeństwo, bo ich partnerzy, bo dzieci. Przecież nie może (i nie jest) to być idylliczny obrazek z polaroida? Zamiast uśmiechniętego portretu, dostajemy wykolejony, nieostry kadr lomografii.
Tajemnice, indywidualne porażki i lepione ptaki. Całe klucze glinianych ptaków.
Bo to iluminacje.
Bo np. we Włoszech niebawem „nie będzie już oliwy z oliwek”. Każdy potrzebuje wilgoci, każdy jest spragniony. Każdy jest zbyt przesiąknięty, zagubiony w kręgu indywidualnych tajemnic. Na przykład „plantacje kawy i czekolady potrzebują dwudziestu jeden dni z rzędu bez deszczu, by zakwitnąć, a niedługo przestaną w ogóle istnieć”.
Gdzie zatem odnaleźć złoty środek, między udawaniem a rzeczywistymi potrzebami?
Wiara, nadzieja, miłość. Wytarte, przetarte kolory flagi, symbole człowieczeństwa, lejtmotyw – tej z pozoru – niewinnej przypowieści.
Wygładzona, kolorowa, przybrudzona, niejednoznaczna „Biała wstążka”. „Haneke pokazuje niebezpieczeństwo, jakie grozi nam, kiedy zamkniemy się w sztywnym zestawie reguł”.
Czy w naszych rodzinnych zjazdach, spotkaniach nie ma gry, szachowych posunięć? Tak, bo wszystko trwa tylko kilka dni, kilkadziesiąt godzin, zatem po co i dlaczego się otwierać? Zresztą komu? To nie jest stypa. Ma być radośnie, ma być dobra atmosfera dla dzieci.
Ale to teatr kukiełkowy, to właśnie przeinaczona „Biała wstążka”.
Napięcie budowane z delikatnych scen, a potem lawina oskarżeń, pretensji i wielopoziomowych zdarzeń.
Żale, pretensje, inwektywy jak drożdże. Wreszcie musiały przybrać formę „żmijowatą”. Oskarżenia, rozgadane milczenie, odszukiwanie w sobie tej dozy aktorstwa, który każdy nas w sobie nosi, a rzadko przyznaje, że to tematy do zapomnienia, że to kwestie oparte na małych lub większych kłamstwach.
„Sztuka obsługi życia”. Malarstwo z różnych epok. Kumulacja stylów, bo niby spowinowaceni, bo niby „ludzie z tej samej fotografii, ale z każdym rozdziałem obraz przypomina plamę po kawie, kleks na kartce z życzeniami.
Zresztą, przez moment, po przejrzeniu spisu treści, myślałem, że to skromny zbiór opowiadań. Nic bardziej mylnego. Zbiór spojrzeń w lustro! Tak i najlepiej widoczność tej prostej alegorii widzimy i czujemy w końcowej fazie opowieści. Tess i Maddie w łazience, która staje się przyczółkiem domowego ciepła.
Kłamstwa nocy i dnia. Niedopowiedzenia. Sztuczna atmosfera, bo święta, bo rodzina, bo codzienność zbyt znana i rozpoznawalna.
Prawdy domknięte z zatrzaśniętych drzwiach aut. Ból obleczony w papierowe ozdoby. Każdy, naprawdę każdy dokłada cegiełkę do obrazu, który z jarmarcznego, świątecznego widoczku, staje się impresjonistycznym szeptem.
Ci-cho-sza z czasem staje się wrzaskiem, wewnętrznym i krytycznym zgrzytem. Kto kogo kocha naprawdę, kto kogo nie cierpi szczerze i do bólu? Kraina cieni.
Atmosfera przedświąteczna z jednej strony sprzyja literackiej akrobatyce, a z drugiej, jest „ostatnim rozdziałem”, po który sięgają autorki i autorzy. Bo nie chodzi o łopatologiczne odwołanie do „Opowieści wigilijnej”; chodzi „o nas”, o odbiorców, którzy często traktują ten czas, jakby świat nie istniał, jakby problemy z wczoraj zniknęły, uleciały, a więc niemal wszyscy udajemy, gramy kogoś tych, którzy chcą nas widzieć inni. Chyba że przy stole zabrakło kogoś, kto zawsze przy nimi był, kto stanowił postać pierwszoplanową.
W „Locie” mamy „coś pomiędzy”. Nieodżałowana strata, wystudiowana bliskość. Toczy to się od sceny do sceny, tak byśmy dostrzegli, zauważył cały krajobraz, docenili przeszłość i teraźniejszość. Aż wydarza się COŚ, co psuje, co karci, co narusza wystudiowanie świętowanie.
130 cm śniegu – biel, zabawa, odblaski, tymczasowość. Tak to się zaczyna, a potem każda scena jak w kinie familijnym, jednak szybko orientujemy się, że to zaledwie rozbiegówka. Nikt jeszcze „nie obnażył serca”. Sceny są dzienne, noc dopiero nadejdzie...
Pokrewieństwo często oznacza tumult. „Lot” właśnie taki jest. Pandemonium półsłówek, spojrzeń, niedopowiedzeń, sztuczności. Gwar, kakofonia codzienności zamknięta w papierowym, świątecznym opakowaniu.
Autorka w przemyślany, lecz delikatny sposób opowiada nam historię, która nie jest fantasmagorią. To iluminacja.
Bo „widać było tylko szczęście”, z niewielkimi rysami. Tylko że z czasem z niewielkich zarysowań widać, że zaraz wszystko pęknie i pojawia się pytanie: - czy obędzie bez rannych? A może odłamków będzie bez liku i każdy (subtelnie) zostanie dotknięty, naruszony, napoczęty.
A może całość można, wręcz należy zamknąć w twardym, praktycznym otwartym stwierdzeniu: „Konteksty rodzinne: odpowiedzialność, teoria i praktyka”.
I odwieczne „mieć czy być” rozbrzmiewa w tej historii i na długo po lekturze wraca i nakazuje przemyśleć własne wybory.
Trwa ładowanie...