W Davos rzadko dzieją się rzeczy ciekawe, przynajmniej z perspektywy zainteresowań autora poniższego tekstu; jest to raczej targowisko próżności, odpowiednik balu debiutantek w Wiedniu czy innego paryskiego tygodnia mody, tylko z brzydszymi manekinami. Podobnie, jak nad fashion week w Paryżu, tak nad Davos unosi się zawsze przemożny duch samozadowolenia; zadowoleni są organizatorzy uzyskujący znaczący wpływ na kształtowanie rzeczywistości (nie ponosząc przy tym żadnych dodatkowych kosztów, które wynikałyby np. z poczucia odpowiedzialność), zadowoleni są politycy i ludzie do tej roli aspirujący, zwani dla niepoznaki „przedstawicielami społeczeństwa obywatelskiego” – dla nich szczyt w Davos to okazja, nie tylko aby podkarmić ego, ale również przygotować sobie grunt pod przyjemną i bezbolesną tranzycję do świata biznesu.