Na skraj gęstego lasu dotarli, gdy zapadł zmierzch. Księżyc wyjrzał zza gęstych chmur, dzięki czemu nie przemieszczali się w całkowitej ciemności. Zsiedli z koni i prowadzili je borem, wytężając wzrok. W półmroku poruszali się gnuśnie, a konary utrudniały dopływ księżycowego, srebrzystego blasku, lecz po niedługiej wędrówce wkroczyli na obszar, gdzie drzewa stopniowo ustępowały miejsca szerokiej polanie. Na jej skraju – na wzniesieniu ujrzeli wielkie zabudowanie.
Fort tenare – postawiony na planie kilku połączonych prostokątów, wyposażony w szeroką wieżę i otoczony murem – był surowym kompleksem z masywnych kamiennych bloków. Wysokich, idealnie gładkich i pokrytych mozaiką różnych odcieni szarości, o których Irvette wiedziała, że powstały w niezwykłym procesie. Tenare za pomocą magii potrafili zmieniać konsystencję kamieni i skał i przeistaczać je w gęstą masę, by potem na nowo ją utwardzać – w oczekiwanych już kształtach. Sama nie miała jeszcze okazji takich kształtów zobaczyć, lecz słyszała opowieści o budowlach, które całe formowano z tej podatnej miazgi – bez konieczności odlewania i stawiania tradycyjnych bloków, przez co wyglądały jak starannie wykute w skałach.
Dwóch strażników właśnie zamykało wysokie wrota. Jeden z nich dzierżył pochodnię.
– Stójcie! (...)
Chcecie więcej? :) Zapraszam do patronowania! Obiecuję, że pojawi się więcej fragmentów przedpremierowych.