WKURZONY - wywiad dla portalu Siedem Ósmych (2021).

Obrazek posta

„Mam alergię na głupotę i ciemnotę. W Polsce panuje tak wielki mrok, że nawet jak podasz komuś latarkę, to ona i tak w tej ciemności zgaśnie. Mrok ją pochłonie. Nie lubię Polski, bo po 10 latach mieszkania poza nią widzę, jakim jest odchyleniem od normy. Najdłuższa rzeka w tym kraju to nie Wisła, a Nienawistna” – mówi Bartek Fetysz, dziennikarz, felietonista, redaktor muzyczny i modowy. Rozmawia: Marta Dudziak

 

Złapałam Cię w Polsce. Jesteś w Warszawie?

Nie, co ty? W Warszawie byłem w życiu może z pięć razy. Nigdy mnie do niej nie ciągnęło, nie lubię, nie moje klimaty. Zawsze uważałem Warszawę za brzydką, po prostu. Szare miasto, które przyjezdni nie wiedzieć czemu traktują z wielkim namaszczeniem. Największy sentyment mam do Poznania. Mieszkałem w nim osiem lat. On wyprzedza Warszawę o lata świetlne pod każdym względem. Ma niesamowitą energię. Według mnie to najlepsze miasto w kraju.

To po Poznaniu przeniosłeś się do Londynu?

Tak. I mieszkam tam już prawie 11 lat.

Dlaczego zagranica?

Wiesz, że ja nigdy nie chciałem mieszkać w Polsce. Zawsze chciałem mieszkać za granicą. No to czmychnąłem przy pierwszej lepszej okazji (śmiech). Może dlatego, że moja matka chrzestna, siostra mojej mamy, mieszka w Szwecji. Zostawiła biedny PRL i życie na kartki. Wybrała sterylne, niezależące od kartek państwo. Myśmy tam jako dzieci jeździli co wakacje. Zakochałem się w wolności tam panującej, w powietrzu, które nie wali smogiem, w przestrzeni, gdzie możesz być sobą, ubierać się jak chcesz, bawić się, czym chcesz i nie być przez to ocenianym. Miałem dość polskiej piwnicy. Bo Polska wali stęchlizną.

Wyjechałem w wieku 27 lat, będąc w pełni ukształtowanym człowiekiem i mając w zasadzie sporo sukcesów na koncie. Byłem redaktorem mody w „DJ Magazine”, publikowały mnie polskie magazyny jak „Glamour” i chyba wszystkie możliwe online z „Dilemmas” i „Ultra Żurnalem” na czele. Robiłem swój cykl imprez w Cafe Mięsna, a w Nowym Jorku tworzyłem jako Editor-at-Large „IDOLL Magazine”. Ludzie w środowiskach związanych z clubbingiem i modą mnie kojarzyli. Tylko że zaczęli o mnie opowiadać różne bajki. Teraz na przykład rozmawiasz z duchem, bo umarłem na AIDS.

Jak mi ktoś dzisiaj opowiada, że jest hejtowany, to żałuję, że nie zapisywałem tego, co do mnie i o mnie wtedy pisano. Tworzyłem sarkastyczne teksty, a ten kraj, z głową we własnej dupie, nigdy nie był, nie jest i nie będzie gotowy na krytykę. Szczególnie polski, zależny od siebie nawzajem show-biznes. W Polsce trzeba być jak ta małpa, taka z talerzami… Pamiętasz ją z naszego dzieciństwa?

Monchhichi?

Monchhichi chyba ssała kciuk, a ta o której mówię waliła w te talerze. Może była tańszą wersją tego kciukociąga. Whatever. Tak właśnie wyobrażam sobie naród polski. Klaszczący jak ta małpka. Tacy klakierzy. Cokolwiek ten rząd zrobi, to oni klaszczą, a jak nie klaszczą, to gazem łzawiącym po oczach. Oczywiście Polska budzi się z letargu i wychodzi na ulice. Nigdy w życiu nie byłem tak dumny z tego, że jestem Polakiem, jak w ubiegłym roku, kiedy wszyscy wyszli na ulice i krzyczeli: „Wypierdalać”. O ile wcześniejsze strajki uważam co najwyżej za petting, macanko, to to, co wydarzyło się w ubiegłym roku, z tego powinniśmy być dumni. To była właściwa reakcja na zachęty rządu, który przez tyle lat jebie nas w dupę. Jak zobaczyłem zdjęcia i zobaczyłem relacje, to naprawdę się wzruszyłem, pomyślałem: „Wreszcie, kurwa, ten kraj mówi moim językiem! Wypierdalać!”.

A dlaczego wybrałeś właśnie Londyn?

Spodobał mi się, kiedy w 2010 roku pojechałem tam na tydzień. Wsiąkłem w to miasto. Wszystko było dla mnie OK – jego wielkość, parki, styl. Kiedy potem pojechałem tam znowu, bardzo szybko odnalazłem się na jego mapie. Szczególnie klubowej. Ciągnie wilka do lasu. Tak serio to pojechałem do Londynu odbyć staż w biurze prasowym Vivienne Westwood. Tylko że do stażu nie doszło (śmiech).

Bo?

Bo rekrutująca była Polką. W skrócie: dyrektor kreatywny jednej z linii załatwił mi „wejście”. To nie jest tak, że przyjmują każdego i trzeba wbrew pozorom wiele umieć. Na emigracji zaczynasz od zera. Nikogo nie interesuje, że pracowałaś w jakimś polskim magazynie. Ten znajomy kazał wysłać mi do niej maila, żeby dowiedzieć się co przygotować, jak się ubrać, kiedy zaczynam. I wysłałem. A ta do niego z pretensjami, że ją nagabuję na prywatnym mailu… I jak dowiedziała się, że jestem na liście stażystów, to mnie z niej wypieprzyła. Więc przyjechałem do Londynu i dowiedziałem się, że stażu nie mam. Mam za to wynajęte mieszkanie (śmiech).

Nie wróciłeś jednak do Polski. Mimo wszystko postanowiłeś tam zostać?

Pierwsze trzy miesiące były bardzo ciężkie. Jak przyjeżdżasz do Anglii z dwoma tysiącami funtów na trzy miesiące, to trochę walka o ogień. O przetrwanie. Ale ja lubię przygody. Po tym jak na dzień dobry dostałem po ryju od rodaczki, trzymałem się z dala od „naszych”. Moją pierwszą pracą był Top Shop. CV wysyłałem osiem razy. Potem bardzo tego żałowałem. Najgorsza praca ever. Bo tam tylko donosisz te szmaty na wieszaki. W tę i we w tę. Po dwóch tygodniach powiedziałem: „To nie dla mnie, do widzenia”. Wtedy myślałem sobie, że zaraz znajdę jakąś inną robotę, ale Londyn boleśnie nauczył mnie pokory.

Po dwóch miesiącach, w styczniu 2011 roku, trafiłem do Parveen Sheikh, projektantki sukni ślubnych i haute couture. Zaprzyjaźniliśmy się. Pracowałem dla niej półtora roku, a potem zaczęła się wycieczka po luksusach większych i mniejszych. Bawi mnie, jak bardzo dzisiaj w Polsce chce się mnie umniejszyć. Ciągle ktoś wypomina mi: „Krytykujesz, bo żadna redakcja Cię nie chce”. Od kiedy redakcja jest wyznacznikiem umiejętności i talentu? Wszyscy przenoszą się do internetu. Tam się kreuje nowe media, niezależność i wolność słowa. Media w kraju to sedes ubrudzony sraczką zależności. Zależne od kumoterstwa i reklamodawcy. Kiedy ja w tych mediach pisałem, a znasz moje teksty sprzed ponad dziesięciu lat, to ci, którzy dzisiaj chcą mi niby dopiec mówili na gówno „papu”. I dzwonili po porady jak zacząć. A dzisiaj wielkie pany. Pany uzależnione od łapówek i darmowych dresów. Rzeczywiście „sukces”. Na pełen etat lizać komuś dupę.

Jak z perspektywy tych lat spędzonych za granicą patrzysz na Polskę?

Z wiekiem z coraz mniejszym współczuciem. Bo mnie się wydaje, że Polacy lubią rozbiory. A te, które trwają są na to dowodem. Polacy lubią sado-maso. Im bardziej dostają w ryj, tym chętniej się rozmnażają. Ja patrząc z daleka wylewam wodospady łez, a rząd wodospady pińcet plus.

Uważam, że każdy powinien popracować za granicą, żeby zrozumieć to, o czym dzisiaj w Polsce nie ma się pojęcia – inność. Inne rasy, inne kultury, inne seksualności. W Polsce podciągane są pod zboczenie, dewiację i wykolejenie. Mieszkając w biało-czerwonym kraju, jesteśmy biali i krwawimy na czerwono, czyli martyrologicznie. I nie wiemy o świecie nic.

Gdy piszę dziś o rasizmie i blackface, moje posty są zgłaszane jako obrażające uczucia religijne albo jako mowa nienawiści. Dostaję groźby śmierci i inne groźby karalne, rady, by skoczyć z 10. piętra, informacje, że mój ojciec jest pijakiem (WTF?), albo że żebrzę, żeby zarobić w internecie, bo jestem bezrobotny. Ten naród jest chodzącą strzykawką z trucizną. Kroplówką z zazdrością. Podtruwa każdego, kto ma odwagę spełniać swoje marzenia i walczyć o siebie, kto chce się wyrwać z tego klaustrofobicznego cmentarza pogrzebanych nadziei. Zauważ, że nawet na cmentarzu, jak ktoś ma lepszy, większy czy bardziej prestiżowy pomnik, to od razu jad: „Patrz, jaki ta se pomnik pierdolnęła po śmierci”. Nawet nagrobek to powód do zazdrości! Dlatego nie lubię Polski. Po 10 latach mieszkania poza nią widzę, jakim jest pampersem. Pełnym i przeciekającym.

Ale wciąż o niej piszesz, wciąż się nią wkurzasz?

Bo mimo wszystko czuję się ze swoim krajem związany. To musi być jakiś syndrom sztokholmski, że jestem zakochany w swoim oprawcy, bo Polska oprawiała mnie przez 27 lat. Jestem ofiarą systemów patriarchalnych, myślenia o ludziach. Od dziecka nie pasowałem do foremki polskiej męskości. Do dziś nie pasuję.

Mam 37 lat, jestem bezdzietny, nie mam żony, no to może mam męża? Jak nie mam ani tego, ani tego, to już w ogóle jestem dziwny do potęgi, psychiczny, a może i bezpłodny? Przypisuje mi się choroby, dewiacje, zboczenia. I nikt nie dostrzega, że właśnie tego typu ocenianie jest chore. W cywilizowanym świecie nikt nie pyta już czy jesteś gejem, hetero itd., a u nas ciągle zagląda się w majtki. W kraju płynącym disco polo i „Bogurodzicą Dziewicą” zainteresowanie cudzą dupą jest monstrualne i wręcz karykaturalne. Rozmawia się o seksualności przy zerowej edukacji seksualnej, więc za edukowanie w tej materii muszą brać się modelki. Wstyd!

Ten Twój cięty język Bartek… skąd się wziął? Byłeś takim pyskatym dzieckiem czy to wyszło w praniu?

A wiesz, to jest dobre pytanie… Poczekaj, zapytam mamę.

– Mamo! – woła. – Mamo, bo tu rozmawiam. Gdzie jesteś? Nie widzę cię. Pytają mnie, czy ja zawsze miałem cięty język?!

– Zawsze! – słychać w oddali.

Mówi, że zawsze. Ale ja mówię, że mam to po niej. Na swoją mamę mówię Kiler ze względu na to, jak idzie przez życie, jak walczy, jak nie daje sobie w kaszę dmuchać.

Już jako dziecko wiedziałem, czego chcę. Jak mnie pytali, kim będę, gdy dorosnę, to mówiłem, że artystą. Przychodziłem z magnetofonem do kuchni i mówiłem: „Dzień dobry, mam na imię Bartek, a teraz państwu zatańczę Michaela Jacksona”. I nie można było wyjść, dopóki występ się nie skończył. Mając trzy lata klepałem z pamięci „Koziołka Matołka”.

Wyszczekanie przyszło później, w czasach szkolnych. Dzieciaki mi zazdrościły, przezywały. Miałem inne ubrania, inny standard życia. Przez jakiś czas byłem popychadłem i to we mnie zbudowało taką niezgodę na to, że przecież ja się niczym od was nie różnię, więc czemu mam być ofiarą? Wtedy poszedłem w książki psychologiczne i filozoficzne. Przeczytałem wszystkie ze szkolnej biblioteki. Aż pewnego dnia przyszedłem i pani powiedziała: „Bartku, ale my już nic nie mamy, wszystko przeczytałeś”. Potem, w liceum katolickim, był czas ubierania się na czarno i zadawania trudnych pytań. Zadawałem je księżom, a oni mówili: „Nie pytaj o to, bo to jest dogmat wiary”. I rzucali dziennikiem o stół. A ja chciałem znać odpowiedź. Na studiach dziennikarskich już wiedziałem, że lubię zagłębiać się w trudne tematy, poruszać tabu. Tyle że bardzo się na nich nudziłem.

Skąd bierzesz na to odwagę?

A czym według ciebie jest odwaga?

Na przykład mówieniem tego, co się myśli.

Ja tego tak nie widzę. Nie widzę w tym odwagi. Może lata emigracji sprawiły, że uważam, iż po prostu nie powinno być tematów tabu, a dziennikarskim obowiązkiem jest poruszać właśnie te, wokół których narasta jakaś niezdrowa aura tajemnicy. Może dlatego też mnie się w polskich mediach nie lubi.

Z jakiego powodu Cię nie lubią?

Chyba chodzi o szczerość. Uczciwość. A ta zasadza się na tym, że nie liżę nikomu tyłka. Mogę się z kimś kumplować i nawet bardzo go lubić, ale jeśli coś spieprzy, to ja powiem mu to prosto w oczy. Jestem nieopłacalny dla polskich mediów, bo pluję tam, gdzie mi się podoba. Nie mam tak, że mi się założy klapki na oczy i wiśta wio, a ja pójdę, jak mi każą. Jestem rebeliantem. Mam we krwi niepokorność. U nas jest tak, że nie opłaca się brać ludzi, którzy będą atakować tych, którzy się klikają, albo których znają, bo potem nie dostaną wejść na pokazy mody albo darmowych bluz, czy też jakiś celebryta nie udzieli im wywiadu. Jak pracowałem w „Plejadzie”, to miałem z góry powiedziane, że nie mogę pisać o polskich celebrytach, więc byłem korespondentem z Londynu. Miałem nakaz pisania o zagranicy, bo reklama, układy, znajomości. Polskie media są przecież tym samym przedsionkiem towarzyskim od lat. Tanią konserwą sztucznie podrasowaną prestiżem czerwonego dywanu.

Dzisiaj felietonistkami są celebrytki. Dlaczego wmawia nam się, że to wybitne felietonistki czy pisarki? Nie ma młodych, zdolnych? Mówmy o tym wprost, one mają ghost writerów, ktoś za nie pisze te teksty. Ktoś za tych celebrytów pisze książki. Ktoś dostaje za to pieniądze, co gorsza o wiele mniejsze niż ta gęba na okładce, bo gęba dostanie 80 proc., a ten co napisał dostaje 20 proc.. To samo jest z tekstami – jak dziennikarka napisze tekst i ma szczęście, dostanie 500 zł, a celebryta dostanie 2000 zł albo i więcej, bo ciągnie magazyn i sprzedaje jego nakład. Tak wyglądają dziś media.

Lata temu Grażyna Olbrych, wówczas naczelna „Glamour”, którą bardzo szanuję, powiedziała: „Bartku, Polska nie jest na ciebie gotowa”. I ta Polska nie jest na mnie gotowa do dziś, bo Polska nie jest gotowa na to, co się dzieje w Europie. Europa ruszyła do przodu i nie ma czasu edukować Polski, która jest w tyle. Ja chcąc być jakimś powiewem świeżości, jestem zagrożeniem dla Polski biało-czerwonej, z mężem i żoną, uporządkowanej, modlącej się przed ukrzyżowaną figurą pokiereszowanego człowieka. Obrazem cierpienia. Polska jest krajem cierpiącym.

Wkurza Cię to?

Mam alergię na głupotę i ciemnotę. W Polsce panuje tak wielki mrok, że nawet jak podasz komuś latarkę, to ona i tak w tej ciemności zgaśnie. Mrok ją pochłonie. Mnie to drażni, że próby edukowania tego kraju przez niektórych zawsze kończą się hejtem. Nie krytyką, tylko hejtem. Jechaniem po tobie i po rodzinie. Wkurwia mnie to, że Polacy uważają, że tu się nic złego nie dzieje, i że to ja jestem ten narzekający. Ale to nie narzekanie, to wkurw.

A może ból?

Boli mnie obojętność. Ciemnoskórzy ludzie mieszkający w Polsce mówią, że coś jest rasizmem, a Polacy, że nie, że to oddanie hołdu. To jak granie z niewidomym w ping-ponga. Bez sensu. I to narodowe zakłamanie plus fałszywa religijność. Jak wierzy się w Boga, to się powinno w zgodzie z tą wiarą żyć, a u nas wygląda to raczej na modlitewny pierd. Gdy wchodzisz do polskiego kościoła, zamiast czuć kadzidła i siłę modlitwy, czujesz zbutwiały zapach z gęby i z dupy.

Nie boisz się tak mówić bez pardonu?

Ponoć gdy człowiek przestaje bać się śmierci, reszta strachów nie ma już znaczenia. A śmierci się nie boję, bo w depresji ją oswoiłem. Bardziej boję się niedołężności, ślepoty, ludzkich rzeczy związanych z ciałem, że nie możesz mówić, chodzić. No i żab (śmiech).

Nie żałujesz czasami tego, co powiedziałeś lub co o kimś napisałeś?

Raczej żałuję, że coś przemilczałem, że nie powiedziałem „nie”, że nie byłem asertywny, np. gdy byłem świadkiem albo ofiarą mobbingu i tego nie zgłosiłem. Trauma? Strach? Prawdą jest też, że niektórych swoich tekstów, które kiedyś napisałem, dziś już bym nie napisał. Jest mi w sumie przykro, że kiedyś to zrobiłem. Niektórymi zdaniami uderzałem w czyjąś wolność, w wygląd. Na bank zdarzały mi się też rasistowskie żarty, których dziś już bym nie powiedział. Wynikały z ignorancji i braku edukacji. Bo gdzie ja miałem się ich uczyć? My jako biali, niedoświadczający rasizmu, nie powinniśmy decydować o tym, co jest rasistowskie. To się wyklucza. To jak mówić o depresji, nigdy jej nie przeszedłszy.

A co nazwałbyś swoim sukcesem?

Że pokonałem swoją dumę i słabości. Że nauczyłem się prosić o pomoc. Że poprosiłem o nią, kiedy zanurzałem się w deprę. Przez długi czas nosiłem w sobie traumę i nie miałem odwagi przyjąć pomocy ani o nią poprosić. Myślałem, że sam sobie poradzę. Ale przyszedł taki moment, że wiedziałem, że albo schowam dumę do kieszeni, albo umrę. Nie wszystko da się i trzeba robić samemu. A z takich przyziemnych rzeczy to za sukces uznaję listę światowych marek, dla których pracowałem i ten „IDOLL” w Nowym Jorku.

Masz jakieś autorytety?

Moim autorytetem pisarskim jest Gretkowska. Na niej się uczyłem. Pamiętam Namiętnik – pierwszą jej książkę, którą czytałem. Nikt tak jak ona nie potrafi pisać o seksie.

Autorytetami zawsze były dla mnie kobiety. Na pierwszym miejscu Kate Moss i mama, Kiler – mój wielki wzór walki o to, co ważne. Przez długi czas pełniła rolę matki i ojca. Tak, więc na pewno mama, potem Kora, Czubaszek, Grace Jones i Magda Parys. Magdę Parys podziwiam za to, z jak wielką pokorą potrafi mówić o trudnych sprawach. Jest w tym tak oldskulowo kulturalna i wyważona. Ja tego nie umiem. To jest jedyna osoba, która mówi do mnie „Barteczku” albo „Bartusiu”. Dzwoni i mówi: „Barteczku, bardzo mądry tekst napisałeś, ale nie mogę wybaczyć ci tego, że kilka lat temu coś tam napisałeś o Joannie Krupie czy o Dodzie”. I ona mi to do dzisiaj wypomina, ale nagrywa też długie wiadomości głosowe i czyta mi swoje książki… Bo ja to bardzo lubię. Bardzo się szanujemy. No i kocham, absolutnie i doszczętnie, Violettę Villas. Taka sama dzikuska jak ja. Na nią też Polska nie była gotowa.

Umysłowe petardy masz wśród swoich autorytetów…

No nie? Nie lubię cipowatych osobowości. Nie lubię ludzkich rynien, przez które wszystko przepływa. Lubię ludzkie tamy. Wchodzi taka osoba do pokoju i wszystko się zatrzymuje. I ty wiesz, że to jest mocna osobowość. Czekaj, bo myślę jeszcze o facetach – autorytetach… Jezu, czy ja lubię jakiegoś mężczyznę? O! Mam, Hugh Jackman!

To mnie zaskoczyłeś!

To jest bardzo dobry człowiek. Poza tym obaj mamy urodziny 12 października (śmiech). Lubię go, bo to bardzo normalny facet, który świetnie wygląda, nie ma na swoim koncie żadnych skandali, jest doskonałym partnerem, aktorem, odnajduje się w każdej roli: od Marvela, przez komedie, po dramaty. Według mnie on wciąż jeszcze czeka na swoją wielką rolę. Ale jak na nią trafi, to świat oszaleje na jego punkcie jeszcze bardziej.

Podoba Ci się twoje życie, lubisz się takim, jakim jesteś?

Czerpię z życia garściami. Kiedyś, w chorobie, bo depresja to choroba, wielokrotnie myślałem o tym, żeby je zakończyć. Bolały mnie wnętrzności. Marzyłem o ciszy w głowie. Ale jak dostajesz drugą szansę, wówczas potrafisz ten dar życia bardziej docenić. Uczysz się w życiu rozkoszować. Pływać w nim jak w basenie. Ja sobie właśnie w to życie nurkuję. I kocham ten hałas w głowie. To taki dźwięk deszczu metafor. Obijają mi się o dach czachy i spływają przez rynny palców na klawiaturę.

Ładnie słowa dobrałeś.

Powiem ci tak poetycko, że życie moje jest kompilacją różnych płyt kompaktowych i piosenek. Przez wiele lat nie lubiąc siebie, będąc w toksycznych relacjach, toksycznych związkach, tą swoją nutę między piosenkami przeskakiwałem, a dziś jestem swoją ulubioną piosenką. Lubię tę melodię, która we mnie płynie, bo wiem, że podążam w dobrą stronę. Napotykam wciąż opory i mury, ale już wiem, w którym kierunku zmierzam. Wreszcie czuję, że żyję w zgodzie ze sobą.

Masz jakiś cel, misję?

Chciałbym trochę naprawić świat. Wiem, że to nieco dziwnie brzmi, ale chciałbym móc dać ludziom nadzieję. Nawet jak krytykuję tę Polskę, to mam w sobie wiarę, że może jeszcze będzie lepiej. W zasadzie krytykując, próbuję powiedzieć: „Słuchajcie, to jest złe i nigdy się nie zgadzajcie na to, żeby wam wmówili, że to jest dobre”. Chciałbym, żeby ludzie nauczyli się odcinać balasty przy nogach i żeby latali. Bo ja chcę w ludziach widzieć najlepszą ich wersję. Chcę, żeby lśnili swoją mądrością, a nie porażali głupotą.

Bartek Fetysz Siedem Ósmych wywiad rozmowa Polska media

Zobacz również

LISTA OBECNOŚCI.
JEM PIEC Z CHLEBA - wywiad dla portalu ePrawda (2019).
RUHM MACHT FREI. MEDIALNE GETTO.

Komentarze (0)

Trwa ładowanie...