– Widać, że nie rozumiesz, z czym przyjdzie nam się mierzyć na nowym terenie. Tam będziemy musieli uważać na każdym kroku. Przyda nam się azyl. Na wszelki wypadek.
– Nie – sprzeciwił się Dasean. – Zgadzam się z Riseanem. – Z uznaniem skinął głową pobratymcowi. – Nie po tam płyniemy, by uciec w razie pierwszych trudności. Łodzie zostawimy bez straży lub sprzedamy ludziom. A może nawet po prostu im je oddamy. Będą swobodniej podróżować po okolicznych wodach. Nasze statki są solidne, nie poddadzą się byle sztormowi. Docenią może ten gest i łatwiej będzie nawiązać z nimi współpracę. Nam będą jedynie zawadą. Tak jak Eliam mówił, musimy stopniowo nawiązywać nić porozumienia z ludźmi.
Czuł na sobie niedowierzające spojrzenie innych elfów. Coraz wyraźniej czuł, że mało kto wierzy w powodzenie ich wyprawy. Zaczął zastanawiać się, dlaczego oni wszyscy w ogóle pragną opuszczać Ojczyznę. Może rzeczywiście najlepiej będzie wybrać się w swoim wąskim gronie? Nie tylko na zwiad.
– Skok na głęboką wodę – zauważył starszy brat. – Może lepiej to jeszcze przemyśleć?
– Nie, nie ma o czym już dyskutować. – Dasean podniósł wzrok znad mapy. – Płyniemy na Kontynent i tam zostajemy. Nie zamierzam nigdzie uciekać. Nawet wtedy, gdy ludzie będą chcieli z nami walczyć.
– Mamy pozwolić się pozabijać? W imię czego? – mruknął jeden z kapitanów. Głęboki głos przypominał nieco szum morza.
– Popieram ich – włączyła się Vasena.
– Nawet nie ruszasz – prychnął kapitan.
– Tym razem nie – przyznała. – Ale nadejdzie dzień, kiedy też wypłynę. I wtedy, podobnie jak oni, nie będą brała w ogóle pod uwagę drogi ucieczki. Widzę dwa rozwiązania. Albo wsiadacie na pokład i przekraczacie granicę fal, by dotrzeć do ludzi. Albo lepiej po prostu tu zostańcie. Innych dróg nie ma.
Syn Maseana skinął jej głową w podziękowaniu.
Nikt więcej nie ważył się już przeciwstawiać zdaniu elfa. Jednak kilkoro marynarzy w sercu zrezygnowało już z podróży. Na takie wyzwanie się nie pisali.
Trwa ładowanie...