„Idzie tu wielki chłopak”, Grzegorz Bogdał, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.
8/10
Zyta Rudzka pisze tak, że piecze, że boli, że drapie po duszy. Zyta Rudzka poleca „Idzie tu wielki chłopak”, a Grzegorz Bogdał świruje i literacko wariuje. Wciąga nas w niewyobrażalną intrygę. Czytałem rechocząc, łkając i ciesząc się, że jestem świadkiem wydarzeń niewyobrażalnych.
Traktowanie tej prozy jedynie jako labiryntu, to zbyt mało. Bo są jeszcze dwa stany: „przed” i „po". To, co pośrodku, co w środku jest jak chwilowe starzenie się i nagły powrót do dzieciństwa. Trzeba uważać albo przebiec szybko z opaską na oczach. Jedno i drugie przynosi konsekwencje.
Szanuję takie pisanie, bo gdy pisarz używa więcej niż stu słów i nimi żonglując, jednocześnie przesuwając obrazy jak jarmarcznym kalejdoskopie, to mamy prawo poczuć satysfakcje. Wieloraką. Ale, żeby Was nie zagadać, tekst oprę o cytaty, bo książkę pokreśliłem, a poza tym nie ma (czasami) lepszego sposobu, by wciągnąć innych w dobrą lekturę.
Zacznę banalnie, ale jednak transcendentalnie, bo mamy tutaj wszystko i nic, i tak wiele pomiędzy.
Strona 65:
„Gdy w końcu władował się do samochodu, zaczął nagabywać Szymona, że skoro już tu są, powinni zahaczyć o pobliską wieżę telewizyjną. To prawie po drodze. Wyjaśnił, skąd ten pomysł. Dawno temu, w najgorętszy dzień roku, weszli na szczyt wzniesienia, na którym stała wież, i odcisnęli swoje stopy, a właściwie podeszwy butów, w gorącym, miękkim asfalcie".
Obrazek? Nie! Fotografia. Zdjęcie na papierze fotograficznym. Czuć swąd gumy, widać parę, którą oddycha asfalt. Wiele się lepi i klei. I ten czasownik: „nagabywać". To tak, jakby kogoś do czegoś zmuszać; przekonywać na siłę, a potem ten widok, ten swąd.
„Wspierając system” dalej cytuję:
„Najmniejszy kucyk na świecie, mężczyzna w przebraniu wiewiórki, umierająca ciotka, rezolutna kapucynka. Bohaterów u Bogdała jest wielu i choć ich losy się różnią, nad wszystkimi unosi się ten sam apokaliptyczny duch: ich codzienność pozornie trwa niewzruszona, jednak zapowiedź nieuchronnego nie znika nawet na chwilę.
W świecie opowiadań Grzegorza Bogdała groteska miesza się z brutalną rzeczywistością, powaga z czarnym humorem, a byt zwierzęcy z ludzkim żywotem. To świat przyzwoitych ludzi, którym się nie układa, i narwańców szczęśliwie unikających porażki. Minimalistyczny język i oszczędna forma potęgują niepokój, a zarazem zachwycają dojrzałością. Uniwersum opowiadań Idzie tu wielki chłopak kusi i przyciąga, ale nie pozwala też zapomnieć, że tuż za rogiem śpi śmierć. A jak się zbudzi, to nas zje".
***
Grzegorz Bogdał (ur. 1984) – autor opowiadań. Publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Piśmie”, „Tygodniku Powszechnym” i „Znaku”. Za debiutancki zbiór Floryda (2017) nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia, Nagrody Gombrowicza oraz Nagrody Conrada.
***
Ten zbiór opowiadań to wielkie słowa i błahe spojrzenia. Trochę jak w tym obrazku, który przeczytałem nie tak dawno na obwolucie książki Radosława Wiśniewskiego, „Siedem książek porzuconych". Otóż:
- Za rzadko się widzimy.
- Widzimy się codziennie [...].
- W takim razie dni są za rzadko [...].
***
Albo Jerzy Harasymowicz (Martwa natura, 1974)
„W czarnych pończochach wieczoru
ta ruda tempa
będzie tańczyć kankana [...].
I strona 158:
„W namiocie u Klekota zaduch. Z tego gościa woda wyparowała do ostatniej kropli, przykuca skurczony i pożółkły. Przesypce wilgocią powietrze dźwiga cierpki zapach".
Walka ze swoimi słabościami. Przesuwanie granic. Czuć, dotykać, pragnąć...
Lub Jarosław Marek Rymkiewicz (Centaury, 1963)
Tam, gdzie urwiska i skalne szczeliny,
Gdzie w górę biegnie las wielopiętrowy,
Dzikie centaury mają swe festyny
I noszą wieńce zielone lub płowe.
___
Nieznane tobie dzieją się tam czary [...].
***
Grzegorz Bogdał wydobywa słowa ze skorupy, rzadko wsadza jej tam znów, zatem wirują one w blasku letniego przesilenia. Jak lotki z okładki książki.
Pisarz rozmontowuje filtry i ukazuje światu spłowiałe, wytarte uszczelki. Niewinna przyczyna awarii? A może szaleństwo atomów, które wysadza nas w powietrze i długo nie pozwala upaść, bo szuka miejsca, bo czeka na operatora kamery, by ten spróbował „coś” lub „kogoś” uchwycić, zarejestrować, udokumentować.
To jak gawęda o czytelnikach i dla czytelników. „Latarnie są oświetlone".
Jakiejkolwiek nie użyłbym terminologii, trzeba przyznać, że książkę można przeczytać w jednej dzień, jedno popołudnie. Tylko ta szybkość niczemu nie służy. Te opowiada tylko z pozoru są błahe. Mają wartość nie tylko czysto literacką, ale też socjologiczną i psychologiczną. Bez wielkich traum, a jednak terapia...
Strona 31:
„Ten to się potrafi cieszyć. Zajęcia będą codziennie, więc się przeprowadza. Swoim traktorkiem musiałbym jechać ponad dobę, żeby go odwiedzić. Nie wróci tu, bo i po co. Luca Devi już przymierza pelerynę, największa atrakcja w historii tej dziury zaraz się wydarzy. Następna dopiero po końcu świata. Może w jakiś weekend [...]".
***
Rytm! Tak, rytm w tej książce odgrywa zasadniczą rolę. Bywa zwodniczy, ale jak to w jazzie bywa, saison trwa i literacko się sprawdza.
A skoro tak, to gdyby tak wymieszać to pisanie np. z „Czerwonym młoteczkiem” Doroty Kotas? Szalone? A z czeskim i słowackim pisaniem. Naginanie? Nagabuję sam siebie, by mieszać style i kolory. Bo na przykład „Czerwony las” Ka Klaki... Lub Piotr Pazdej i jego „Ostania sarna na ziemi"...
„Głos wydobywający się z megafonu jest czysty jak głos Boga. A przecie aż powinien trzeszczeć [...]". (Jolanta Jonaszko, Śmierć w obcym języku, Elewator 1-2/2023)
https://zrzutka.pl/3map24
https://patronite.pl/BooksJarkaHoldena https://buycoffee.to/tytul
Linki w komentarzach
Trwa ładowanie...