Wykończeni pracą na łodzi i ocalaniem pobratymców ledwo mieli siłę, by raz za razem poruszać wiosłami. Dasean cieszył się, że dzięki temu płyną znacznie wolniej niż podczas ratowania rozbitków. Dzięki temu chwila przybicia do brzegu jeszcze się przesuwała w czasie. Poza tym siedział tyłem do zbliżającej się wyspy, co dawało wrażenie, jakby mogli tak płynąć przez przynajmniej wiele godzin, zanim w końcu dotrą na plażę.
Gdy wreszcie sternik polecił, by się zatrzymali, Dasean ociągał się z wysiadaniem. Jako ostatni wskoczył do wody, która sięgała mu do pasa. Jej chłód nieco go otrzeźwił i orzeźwił zmęczone ciało. Pomógł w doprowadzeniu szalupy do brzegu, a wtedy otoczyła go gromada pobratymców.
– Ocaliłeś ich.
– Świetna akcja.
– Widać, że nadajesz się na kapitana.
Słowa pochwały nie od razu do niego dotarły. Nie umiał pojąć, dlaczego słyszy jedynie wyrazy uznania, zamiast wyrzutów, że doprowadził do tej sytuacji.
– Dobrze się spisałeś. – Znikąd zjawił się ojciec i klepnął go po ramieniu. W jego oczach błyszczała szczera duma.
– Sam mnie o to prosiłeś – zauważył szeptem.
Masean w odpowiedzi jedynie się uśmiechnął.
– Przyda ci odpoczynek. Tobie i twojej załodze.
– Jeszcze nie. Muszę dokończyć jedną rzecz.
Nie chciał przecież pozwolić, by marynarze Riseana zostali zbyt surowo osądzeni za swój czyn. Przez ich samowolkę omal sami nie stracili życia, co samo w sobie było dla nich wystarczającą karą. Poza tym doszło do zniszczenia statku, a jego odbudowała mogła posłużyć za zadośćuczynienie. Podzielił się zaraz pomysłem z ojcem.
– Porozmawiam z innymi o tym, a ty naprawdę powinieneś wypocząć. Ledwo stoisz na nogach.
Choć wcześniej był w stanie oponować, teraz musiał przyznać mu rację. Krótka drzemka w kajucie nie mogła się mierzyć z długim snem we własnym łóżko na stałym lądzie. Pościg i ratowanie ocaleńców nawet najsilniejszego elfa zdołałyby wymęczyć.
– Z chęcią – rzekł w końcu.
Trwa ładowanie...