– A skoro o niej mowa, wyszukałbym sobie lepszego miejsca do jej przekroczenia. Choć i tak nie mam pewności, że bez problemu znalazłbym właściwą lukę, która pozwoliłaby mi wypłynąć na pełne morze. Może by się udało, a może i mój statek roztrzaskałyby fale. Tylko że mojej załogi pewnie nikt nie zdołałby ocalić. Jeśli ktoś by przeżył, to jedynie cudem. Te niedobitki z trudem dotarłyby do plaży, gdzie zaraz zajęliby się nimi uzdrowiciele. Jednak nie dałoby się już cofnąć tragedii, do której by doszło. Zakładam, że po tym nikt nie chciałby brać udziału w wyprawie. Nikt nie chciałby się tak narażać. Nikt nie ruszyłby do ludzi, a łodzie zostałyby rozebrane i tyle byłoby z całej wyprawy – mówił niemalże jednym tchem, by Risean mu nie przerwał. Dopiero wtedy pozwolił sobie na głębszy oddech.
– Czyli mówisz – zaczął ranny – że lepiej byś to wszystko zaplanował?
Dasean zdusił w sobie chęć zdzielenia młodszego elfa po głowie. Tylko tyle do niego dotarło?
– Chyba rozmowa z tobą to jednak strata czasu – mruknął. Już zamierzał wstać i odejść, gdy Risean go zatrzymał.
– Co byś zrobił lepiej?
– Mam ci powiedzieć, byś mógł powtórzyć swój wyczyn? I tak pewnie nie znajdziesz chętnych na samobójczą wyprawę.
– Tylko powiedz – nalegał.
– Przede wszystkim posłuchaj Eliama. Do wiosny coraz bliżej. Wtedy wypłyniemy razem, wszystkimi statkami. I nikt nie zginie.
– Aż do Kontynentu? – prychnął. – Wiesz, że podróż zajmie wiele dni?
– Ale nikt nie musi ginąć tuż na granicy. O to zamierzam zadbać. – Tym razem nie dał się zatrzymać.
Trwa ładowanie...