Choć wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, większość wolała nie mówić o tym głośno. Starali się wierzyć, że niczego im nie zabraknie, aż zdołają dotrzeć do ziem ludzi. Gdyby jednak woda i jedzenie skończyły się przed przybiciem do Kontynentu, sytuacja stałaby się dosyć nieciekawa. Z tego względu wyznaczono grupę elfów odpowiedzialnych za zapasy. Miały zadbać, by każdy statek miał wszystkiego pod dostatkiem. Pakowały do lekkich płóciennych worków suszone rośliny i ograniczały ilość naczyń z przetworami. Lepiej było zabrać kolejną sakwę z cząstkami jabłka niż tylko jeden garniec konfitury.
– I trzeba uważać na sztormy – włączył się Dasean.
Tego też się obawiali. Znali od Eliama opowieści o statkach z doświadczoną załogą, która nie poradziła sobie w obliczu groźnego żywiołu. A kiedy indziej mniej wprawni marynarze wychodzi z takiego starcia cało. Jednak umiejętności elfów i zimna krew kapitana mogły zdziałać wiele.
– Czeka was sporo niebezpieczeństw – przyznał Sani. – Ale z niejednym sobie poradzicie.
– A czy w ogóle dopłyniemy do Kontynentu? – odezwał się mrukliwie jeden z nawigatorów. – Bo na razie wygląda to tak, jakby wszystko było przeciwko naszej podróży.
– Nie wiem, czy wszyscy, ale przynajmniej część z wam dotrze do celu.
Elfy poruszyły się niespokojnie. Każda podróż niosła ze sobą jakieś zagrożenie. Mniejsze czy większe. Musiały się z tym liczyć. Ale świadomość tego, że wiele z nich może w ogóle nie przeżyć tej wyprawy… Cóż, o tym nikt nie chciał myśleć.
– Szkoda, że nie możesz nas ot tak przenieść na Kontynent – wymamrotał jeden z młodszych marynarzy. – Byłoby o wiele prościej.
– Sama podróż jest tak samo ważna jak jej cel – zauważył z uśmiechem Opiekun. – Ominęłaby was szansa, by lepiej poznać morze. By zakosztować pewnych trudów, z którymi ludzie mierzą się na co dzień.
Trwa ładowanie...