– Tutaj jesteś. – Usłyszał wtem zbliżający się głos. – Fissean mówił, że pognałeś jak na złamanie karku. Uznałem, że warto sprawdzić, czy rzeczywiście do tego nie doszło. – Choć w głosie Saniego pobrzmiewała żartobliwa nuta, trudno było nie wychwycić też zmartwienia. – Jak się miewasz?
– Dosyć tu chłodno – mruknął.
– Nic dziwnego, gdy się leży na śniegu. – Przysiadł obok. – Lepiej marznie się w towarzystwie.
Dasean parsknął śmiechem.
– Nie potrzebuję towarzystwa – oznajmił.
– A mi się wydaje, że tak. Fissean opowiedział mi o waszej rozmowie.
– Jeśli zamierzasz…
– Nie – przerwał mu Eliam. – Nie zamierzam znów cię nagabywać. Dałem słowo. Poza tym lepiej, byś wrócił do chaty i się osuszył, a nie znów pędził przed siebie jak spłoszony zając.
– Wolę tu zostać. – Przymknął oczy.
– Jesteś elfem, ale nawet tobie może zaszkodzić mróz. – Szturchnął go końcem laski, a potem sam się podniósł. – Wstawaj, trochę drogi nas czeka, a brnięcie przez te zaspy nie będzie przyjemne.
Choć chętnie by się spierał, Dasean wiedział, że i tak nie przegada Opiekuna. Ze stęknięciem usiadł, a potem przyjął wyciągniętą dłoń podczas wstawania.
– Ruszajmy – rzekł Eliam i poszedł pierwszy. – Nie zostawaj w tyle – dodał, gdy syn Maseana rozważał, by udać się w przeciwnym kierunku.
– Idę – wymamrotał.
Trwa ładowanie...