Wczoraj byłaś zła na zielono. Eliza Kącka. Wydawnictwo Karakter, Kraków 2024.
8/10
Rozgadana powieść o miłości, Wymowna fabuła o relacjach, które każdego dnia mogą oznaczać Coś lub Kogoś. Snucie opowieści złożonych z kolorowych puzzli. Czytajcie etapami, bo przyswajanie tego tekstu, jest dla rodzica niełatwym zadaniem.
Piszę '”rozgadana”, a myślę o odwadze i uporze. Eliza Kącka, jej córka i świat, który powinien być jednym, ogromnym lasem. A w centrum wydarzeń one i woda. Przytulanie się do drzew i obywanie ciała nie są wyłącznie metaforą. To byłoby zbyt proste i liche.
Świat, do którego wpuściła nas pisarka, zacumował do jedynego takiego portu, który jest pełen Moroufków.
„Siedzę na kanapie, próbuję spisać ułomki rozmowy. Ruda patrzy badawczo, puszczam do niej oko.
- Ty o mnie piszesz, tak z ciekawość.
- Ano”.
Autorka tym mini dialogiem, jakby tłumaczyła się nam i przed nami. Gdyby te słowa padły na początku, oburzony miałbym niewiele do powiedzenia. Bo dlaczego i po co? Dla kogo jest ta proza? Czy jest przezroczyste i oczyszczające jak jezioro w lesie, czy raczej jak ukradkiem skitrana woda święcona?
Lis, psy i stada myśli, puszczonych samopas. To elementy układanki na linii matka – córka. I dziadek i babcia i grono doradców z całego kraju.
Jest w tej opowieści krótki rozdział z cytatami, a wszystkie dotyczą sposobu wychowania. Czyta się to z pewnego rodzaju rozbawieniem, ale gdy po chwili przychodzi refleksja, że to matka, a nie pisarka wysłuchiwała tych uwag, to zamiast rechotu przychodzi przychylność i współczucie.
Eliza i Ruda w świecie prawdy i fantazji, z tym że fikcja często okazuje się najprawdziwszą z prawd.
Gra w kolory. Dopiero na 69. stronie dowiadujemy się skąd pomysł na tytuł tej autobiograficznej opowieści. To Ruda do zdumionej matki przemawia jak elf: - Wczoraj byłaś zła na zielono.
To jest wymowne i nawet pachnie lasem czy trawą, ale wskazuje nam, byśmy byli uważni, bo ta książka jest pełna kolorowych wtrętów i przypowieści.
Czepialscy mogliby zapytać – I co w tym takiego dziwnego, innego? A no nic, ale ta książka jest wielowymiarowa. Obraz złożony z tysiąca klatek. Film na małym ekranie, a potem w ogromnej sali kinowej.
„Matki należą do tytanów innego rzędu, a na końcu ich prac nie stoi wolność. Matka nie może bezkarnie oddawać się fantazjom o ludzkości. Matka ma poczucie winy […]”.
Do tych i dla tych „oczywistości” warto przeczytać „Wczoraj byłaś zła na zielono”. Zwłaszcza że mamy do czynienia z głosem literaturoznawczyni, krytyczki i pisarki, która niemal na każdej stronie pisze poezją, chociaż to proza skrojona na i pod wymiar.
Bo na przykład „[...] to śmieszne myśleć, że twoimi braćmi i siostrami są chodnikowe bruzdy, nieme łaty betonu, ślepe okna ziemi”.
Lub: „To, co kluczowe, wydarzyło się tuż po. Zmęczona, przytuliłam się do sosny. Szłam do drzew zawsze z ciśnieniem niepokoju w głowie, a odchodziłam odbarczona”. Jest w tym głęboka fizjologia porozumienia, pakt rytmów organicznych. Ciało drzewa uziemia zamęt, porządkuje nasze przepływy, gasi lęk. I nie jest to kwestia wyobraźni, sprawa zaufania czy szacunku. To bilans ich soków, puls [...]”.
Są setki, a może i tysiące dobrych, rodzimych książek o relacjach między dzieckiem a rodzicem. Mam trzy ulubione fabuły. Mówią więcej o relacjach niż produkowane na potęgę poradniki i kolorowe czasopisma.
„Po trochu” Weroniki Gogoli (Wrocław 2017), „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, Mateusza Pakuły (Warszawa 2021) oraz „Kontener” Marka Bieńczyka (Warszawa 2018). Do tej ucieczki z literackiego peletonu, dołączyła Eliza Kącka.
Opowiedziana historia to jedno, ale sposób żonglowania frazami, nie dla efekciarstwa, lecz dla podkreślenia, że osobistość to jedno, ale sposób podania, jest najważniejszy. I jak rozdzielić emocje, uczucia od faktu, że opowieść trafi do czytelników o różnej percepcji.
Świat nie jest zamknięty, trzeba jednak czasami mieć odpowiedni zestaw kluczy, by (wręcz) włamać się do jestestwa drugiej osoby. Ważni są ludzie, którymi się otaczamy, ale jak pisze Eliza Kącka: „Nasza historia bez lasu nie byłaby sobą”.
Ja do lasu uciekam i uciekałem. Tak, zawsze czułem, że las jest mi przychylny. Do pewnego momentu w dzieciństwie, nie bałem się babci Teresy i lasu, w którym zresztą mieszkała.
Czasami zastanawiam się, czy moje najmłodsze dzieci, poza budowaniem baz, mają swoje święta miejsca. Moje rozważania są trochę mazgajstwem, bo dzieli nas pięćset kilometrów. Ale nie tylko odległość mierzona w krokach jest istotna. Odległość lub jej skracanie jest jednym z istotniejszych procesów na etapie rozwoju naszych synów i córek.
Wymieniłem książki, które cenię i trudno, bym o nich zapomniał, ale ignorancją byłoby nie wspomnieć trzech tytułów, które mnie ukształtowały. Książki – filary opisujące rodzinne relacje. Czytane po setki razy, oglądane w teatrze, w telewizji. Chodzi o „Antygonę" Sofoklesa, »Tango« Sławomira Mrożka i »Balladynę« Juliusza Słowackiego.
W tych dziełach bitwa toczy się o szczegóły, także takie, że jabłka są zielone, a notes ma niebieską okładkę.
Od szczegółu do ogółu – zasada, która często jest przywoływana, bo się sprawdza. Ale nie w relacjach tak silnych, a z drugiej strony kruchych, to ogół musi się pokłonić małym, maluczkim, którzy nadają sens naszemu życiu.
„Wczoraj byłaś zła na zielono” jest ikoną. Sztuka malarska bycia mamą, bycia córką, bycia razem.
Trwa ładowanie...