Dalsza część mojej pierwszej podróży do Strasburga, przez Koblenz i Trippstadt.Skończyliśmy pierwsza część, na moim bezgranicznym głodzie i ślamazarnej obsłudze.
Podano wreszcie coś z tego, co mi tak pachniało. No nie powiem, postarali się. Rumsztyk z pieczarkami, frytki też niezłe. Zrobiło się gwarno i wesoło, a mnie tylko chciało się spać. Mamcia przedawkowała "antydepresanty" o dwie lampki i postanowiła opuścić towarzystwo. Bez oporu poszedłem za nią. Weszliśmy do pokoju. Od razu odnalazłem moje miejsce do spania, Mamcia też. W łóżku wzięła swój podróżniczy notes i próbowała coś napisać, ale okazało się to nad wyraz trudne. Przeliterowała kilka słów chwiejnym pismem, po czym zrezygnowała z tej czynności. Na drugi dzień miała trudności z odczytaniem tego co napisała. A mówiłem: " Matka, nie pisz! W tej chwili, to za trudne dla ciebie." Teraz widziała, że miałem rację. Jej za zwyczaj ładne i okrąglutkie literki, lekko pochylone, wyglądały jakby wypadły z jakieś prasy, a kierunek nachylenia przypominał nawałnicę halnego. Już nie pisze po "antydepresantach". Konsekwencje radosnego wieczoru, miały na Mamcię wpływ, jeszcze kilka godzin w dniu następnym. Tatko nigdy się nie skarży, bo musiałby przyznać się do błędu, a tego nigdy nie zrobi. Ostatecznie wymyślili spacer dla odświeżenia "słowiańskich oddechów", pasta do zębów niewiele pomogła. Musieli odparować.