(...) Arabki przychodzą do centrów handlowych odziane w burki i hidżaby, a pod spodem „Seks w wielkim mieście” i pokaz mody. Tak jest naprawdę. Czuć je na kilometr. Spryskane perfumami produkowanymi na zamówienie przechodzą, wąchają, ale o przywitaniu się prostym „Dzień dobry” czy „Hello” możesz tylko pomarzyć. Dla nich, ich mężów i rozbisurmanionych dzieciaków jesteś sługusem. Wchodzą pachnący wszelkimi odmianami Oud, a tobie chce się wymiotować, bo od jego stężenia tak strasznie kręci ci się w głowie. Ale na nich zbija się dodatek do wypłaty, czyli prowizję od sprzedaży. Większość oczekuje od sprzedawcy tego, czego polscy mężowie od żon: przynieś, podaj, pozamiataj. Rozsiadają się umęczone zakupami za miliony i zaczynają wydawać polecenia palcem wskazującym: Za ile? Pokaż. Nie. Tak. Chce. Ja chcę. Nowe. Zniżka? Tax free? Za wszystko płacą gotówką. Rozchylają te swoje płachty i wyciągają zwoje banknotów związane gumką – tysiące w dziesiątkach lub dwudziestkach. I zawsze im się spieszy, gdy liczysz te dychy w pocie czoła (...).