Przez całe lata uczestniczę i obserwuję dyskusje toczące się wokół pytania "co to jest permakultura". Pomimo, że swoją opinię na ten temat w ciągu ostatniej dekady wyraziłem zapewne tysiące razy w mowie i w piśmie, wciąż okazuje się, że ktoś się z moim rozumieniem permakultury nie zgadza (ma prawo) i próbuje mnie na siłę przekonać do wersji własnej (tego nie toleruję).
Jak wiecie, nie pukam do zamkniętych drzwi i nikogo, do niczego, nigdzie na siłę nie przekonuję. Swoją "wizję" permakultury propaguję na własnych stronach, we własnych artykułach i kursach, na swoich zajęciach. Każdy, komu ta wizja nie odpowiada, ma prawo nie korzystać z żadnego z tych miejsc i źródeł. Nie chodzę za nikim w realu, ani po Internecie, nie łapię za guzik i nie wbijam szpadlem do głowy, że nie ma racji. Aby to ode mnie usłyszeć, trzeba przyjść do mnie z własnej wolnej i nieprzymuszonej woli, i zmusić mnie do takiej dyskusji. Co wielu z lubością czyni. Masochizm, czy co?
Jaka więc jest ta „moja” permakultura?