Gdy człowiek zostaje sam ze sobą, ma dwa wyjścia – albo weźmie i pokocha siebie takiego, jakim jest, wsłucha się w ciało, w serce i duszę i będzie z nimi współdziałał; albo codziennie w lustrze ujrzy kogoś, kogo nie znosi, nie szanuje, obwinia. W tym drugim przypadku życiu przyświecać będzie poczucie beznadziei, smutku, złości. W pierwszym – żyć się będzie lżej, bezpieczniej, spokojniej. Opcja z miłością przemawia do mnie bardziej. Podobnie jak cisza i spokój, lekkie zdziczenie, które sobie zafundowałam, wrażliwość na bodźce i szanowanie potrzeb ciała. Od razu zrobiło się...tak, jakby ktoś płynną czekoladę wylał na świeże owoce i pozwolił jeść bez ograniczeń. Błogo, miło, beztrosko.