"(...) Ligia nie umierała w ten sposób. Ligia była na śmierć zagniewana. Była na śmierć obrażona jak mała dziewczynka, której ktoś każe iść do łóżka w samym środku beztroskiej zabawy. Babka Ligia była po stronie życia nawet wtedy, kiedy już jej ta śmierć siedziała na piersi sprawiając, że jej oddech ustawał pod jej ciężarem. “Może księdza do pani zawołać” - pytają Ligię świadkowie jej umierania, a Ligia kręci głową, że nie chce, że księdza nie potrzebuje, bo ona sobie tutaj po prostu zaległa, żeby sobie poleżeć i odpocząć, ale za chwilę powstanie, zerwie się na równe nogi, herbaty naparzy, ciasta każe kupić sąsiadce z parteru, bo wnuk ma się zjawić po szkole i będą tę herbatę pili i będą jedli to ciasto, a ona mu będzie opowiadać o świecie i o życiu takie rzeczy, że ani za cara, ani za Mościckiego, a nawet za Gomułki ludziom się taki świat nie śnił, a jej się przytrafił. To natomiast zawsze zasługuje na opowieść. “Pamiętaj, dziecko…” - mówi babka Ligia nakładając mi na talerz gruby plaster ciasta - “Najgorzej to się spóźnić na własne życie. Na własne życie nie załapać się w życiu najgorzej”. Ja słucham i ciamkam ciasto, a ona uśmiecha się i patrzy na topole za oknem, które mój ojciec kilka dekad temu posadził “w czynie społecznym”. Dzisiaj oboje są już martwi. Ja zostałem. Liczę na to, że ominie mnie zwał, chociaż palę zbyt wiele i mam niezdrową relację ze słodyczami. (...)"