"(...)Problem polegał na tym, że po raz trzeci w okresie trzech tygodni zostałem umówiony do tego samego medyka za każdym razem będąc umawianym z innym niż poprzednie schorzenie. Co czuje dorosły mężczyzna w podobnej sytuacji? Czuje, że mu się to należy. Należy mu się nawet wstyd, który przeżywa w związku z faktem, że zarówno “na rejestracji” jak i w lekarskim gabinecie uchodzi za hipochondryka, a jeśli nie za hipochondryka to z całą pewnością za zjeba, któremu się wydaje, że “pan doktor” nie ma nic innego do roboty i tygodniami czeka na jego wizytę, jego zropiałe gardło, jego duszności, jego strzykanie w krzyżu, jego szumy płucne, zastrzały, spadki i skoki temperatury. Podjąłem jednak wyzwanie bezwstydny i zdecydowany zmierzyć się z własnym upokorzeniem. Przekroczywszy drzwi gabinetu nie zdążyłem jeszcze ust otworzyć, kiedy delikatny jak przebiśnieg i tak samo blady, młody medyk zapytał: “No, to z czym tym razem panie Marcinie?” Od tej chwili wiedziałem już, że reszta naszej rozmowy przebiegnie w tonie pobłażliwej troski ze strony lekarza oraz udawanego przeze mnie ironicznego dystansu do siebie. W konsekwencji zmieniono mi antybiotyk, który mam łykać przez kolejne dziesięć dni, co oczywiście skończy się rozległą infekcją grzybiczą, która sprawi, że tym razem mój dermatolog zapyta mnie o to samo, o co zapytał mnie delikatny jak młodziutkie wino, początkujący przeuroczy medyk. “Z czym tym razem, panie Marcinie?” zapyta mój dermatolog, a ja odpowiem: “Lepiej niech pan nie pyta panie doktorze”, ale z całą pewnością będzie już za późno. (...)"