"(...) To miasto nocą przypomina wiejską dyskotekę, na którą zapraszasz znajomych i przez resztę wieczoru żałujesz, że zamiast siedzieć na kwadracie - pić, palić, słuchać muzy - robisz dokładnie to samo, w knajpie, z tą różnicą, że teraz musisz znosić nadąsane barmanki i kompletnie zdezorientowanych barmanów, którzy sprawiają wrażenie, że za barem znaleźli się wyłącznie dlatego, że zabłądzili w drodze do toalety.
Więc męczysz się z barmankami, które całym swoim jestestwem komunikują otoczeniu, że jest już niemal północ i że zanim one to wszystko, kurwa pozamykają, przetrą ściereczką, wrzucą do zmywaka, zanim to wszystko, kurwa, wygaszą, przewietrzą i tak dalej, to z całą pewnością będzie już jakieś pieprzone jutro, a one jak zwykle będą niewyspane i nie dadzą rady przerobić materiału na kolokwium, ponieważ wszystkie jak jedna studiują „polski” na miejscowej uczelni i muszą, kurwa, przeczytać jakąś książkę, a to jest dopust boży.
Ponieważ mamy w mieście Uniwersytet. Naturalnie nieczynny w nocy (jak większość rzeczy w tym mieście - może z wyjątkiem sklepów z wódą, które w ilości jeden sklep na jednego mieszkańca, mnożą się jak grzyby po deszczu i tutaj akurat jesteś wędrowcze mile widziany, o każdej porze dnia i nocy, a sprzedawca toczący nierówną walkę z nudą i pierwszym stadium otyłości zaproponuje ci hot-doga w wersji maks z kabanosem i sosem duńskim). (...)"