"(...) A skoro już mowa o przodkach to zdałem sobie sprawę, że wpływ formacyjny na mnie jako chłopaka w wieku nastoletnim miała przede wszystkim moja babka Ligia - matka mojego ojca, “hrabianka”, panienka z “dobrego domu” - że język francuski, lekcje fortepianu, przestronne mieszkanie w reprezentacyjnej kamienicy w miastku, że ojciec oficer, ordynans i służba, że ciągną się za oknem ogrody po horyzont, a w tych ogrodach i korty tenisowe i kwiaty i zieleń szumiących koron drzewostanu. Ligia snuła rodzinną opowieść, w której majaczyły ziemiańskie tradycje, inteligencki etos i wszelkie możliwe nierówności klasowe, co naturalnie w niczym mi nie przeszkadzało i wciąż właściwie nie przeszkadza. A przecież pokolenie naszych dziadków, to było pokolenie niosące na swoich barkach wojenne doświadczenie i śmierci rodzinnych mam w systemie całe zatrzęsienie. Umierała w Auschwitz siostra Ligii kładąc głowę za pomoc częstochowskim Żydom uwięzionym w getcie, umierały bliźnięta po stronie rodziny mojej matki, umierały siostrzyczki, gaśli braciszkowie. Którejś przedwojennej wigilii czteroletni braciszek matki mojej matki umiera z palcami małej dłoni wplecionymi w warkocz swojej siostry, która za pięćdziesiąt lat zostanie moją babką Danielą i z nią spędzę pierwsze lata dzieciństwa i tylko mój dziadek - ojciec ojca - cudem przetrwa dwa nazistowskie kacety uchodząc z życiem z Gross Rosen, a później z Buchenwaldu, gdzie stawał na tym samym placu apelowym, co noblista Imre Kertesz, który był tam więziony w dokładnie tym samym czasie. W niczym nie przeszkodzi to mojemu dziadkowi po kres życia pozostawać zapiekłym antysemitą podczas gdy jego wnuk - ja we własnej osobie - zgłębiał będzie mechanizm Zagłady, prowadził z tej Zagłady warsztaty dla młodzieży i pisał o tym wiersze. Taki Dybuk. Widocznie natura dąży do równowagi, szuka harmonii i koniec końców niesie odkupienie - win własnych i win cudzych. Taka droga. (...)"