(...) Dzisiaj każdy wydaje się taki wymuskany i wysportowany, a ja, jak ta klucha, siedzę i przeklinam swój brak samozaparcia. Zamiast hantli wolę podnosić kieliszek z czerwonym winem, przeglądając w tym czasie cudze zdjęcia na Instagramie i licząc mięśnie na umieszczonych tam brzuchach. Gdzie ostatnio widziałem u siebie sześciopak? A, w lodówce. Położyłem go na najniższej półce, żeby schylając się po kolejne piwo, ćwiczyć przysiady. Jednego wieczoru zmęczyłem się nimi tak bardzo, że rzuciłem piwo. Ten związek nie miał przyszłości. W Londynie jest inna kultura picia niż w Polsce. Tu wszyscy wychodzą w porze lunchu na tak zwany „pint”, czyli kufel, który wypijają i wracają do biura. Taki sport. Tłumaczę sobie: Fetysz, nie każdy musi być szczupły (...).